A mogło się skończyć gorzej. Bo zaczęło średnio. Od zakopanego w błocie auta przy próbie zaparkowania. Wcześniej lało tak, że nie dało się dojechać do Barcic na legendarne święto bałkańskiej muzyki w Karpatach. Trzeba było zjechać na bok i się zatrzymać. Ale deszcz przeszedł, auto pomogli wypchać Niemcy, a muzyka, to tylko grała… W duszach i sercach.
Tak faktycznie, to Pannonica zaczęła się dzień wcześniej od słońca. Festiwal wystartował w czwartek 29. sierpnia br. i wtedy była spiekota i żar, nie tylko od promieni słonecznych, ale i od muzyki, która rozchodziła się ze sceny po popradzkiej dolinie, w której rozłożyła się festiwalowa wioska. Skoczne Bum Bum Orkestar, autentyczne Biserov Sisters, transkarpacki Luiku oraz dudniące od bębnów z rytmicznymi trąbkami i tubami Kočani Orkestar rozgrzali publikę. Rozochocili się i muzycy, którzy po lekkim przemieszaniu, połączyli siły i „żywym” graniem przejęli Guczodisko.
„Jesteśmy mocno związani z Karpatami, a przez łuk Karpat blisko do Bałkanów. XX wiek doprowadził do tego, że mamy jednonarodowe państwa, a kiedyś było całkiem inaczej, przez stulecia wszystko się mieszało. Wracamy do tego, jak powinno być. Chodzi o jedność – my z wami, wy z nami” – powiedział jeden z festiwalowych gości z Wołomina. Mieszanina dźwięków, mieszanina ludzi z całej Polski i mieszanina samych dobrych emocji. Nikomu nie przeszkadzał fakt, że drugiego dnia festiwalu po popołudniowym oberwaniu chmury, można było kąpać się nie tylko w Popradzie, ale też w błocie. Organizatorzy postanowili, że koncerty tego dnia zaczną się z opóźnieniem, ale żeby najważniejsza gwiazda wystąpiła zgodnie z programem – przestawiono kolejność. Francja ustąpiła Serbii.
Piątkową ucztę muzyczną zaczął więc EtnoRom, którego muzycy przez lata związani byli z legendarną grupą węgierskich Romów Kalyi Jag. Przyjemnie było posłuchać swingowo-jazzowych aranżacji surowych cygańskich melodii i rytmów. Miało się wrażenie, że od najstarszych muzyków zespołu bije wyjątkowe ciepło. Publika nie pozostawała dłużną.
„Przyjaźń, życzliwość, zero agresji, bardzo się nam to podoba. To chyba jedyny festiwal w Polsce, gdzie tej agresji w ogóle nie ma. Młodzież dobrze się bawi, praktycznie ze swoimi rodzicami” – stwierdziło małżeństwo z Łodzi. Na Pannonice jest dużo dzieci – małych, większych, mniejszych i najmniejszych. Mam takie podejrzenie, że wśród organizatorów jest wiele osób z małymi dziećmi, bo któż lepiej zrozumie rodzica, który chciałby się trochę rozerwać, pobawić, jak nie drugi rodzic? I dzięki temu przed sceną była specjalnie odgrodzona strefa dla maluchów i nie było niebezpieczeństwa, że roztańczony tłum nie przyuważy pod nogami około metrowej publiczności. Było specjalne osobne, ciche pole namiotowe i ogromna ilość warsztatów i atrakcji za dnia dla najmłodszych, ze stertą siana na czele.
Czy to zasługa dużej ilości dzieci na festiwalu, czy może tego, gdzie była scena – w relatywnie bliskim sąsiedztwie domów, nie wiem, ale cieszę się, że Pannonica jest cichsza od innych plenerowych imprez. Koncerty nagłośnione są tak, że kiedy ustaje muzyka, nie dudni i nie trzęsie się jeszcze długie godziny każda komórka ciała. Mniej decybeli, więcej szczęścia. A co do szczęścia – to widać go było wszędzie. Bo Pannonica jest radosna. „Jest tutaj pewnego rodzaju klimat swobody muzycznej, intelektualnej, swobody myślenia, a też obyczajowej otwartości. To jest pewnie to, co łączy cały ten obszar na południe od Karpat i Karpaty” – ocenił gość festiwalu spod Warszawy. Bo Pannonika jest kolorowa, barwna, mozaikowa. To też rewia etnicznej mody. Takiego żywego pokazu nie widziałam już dawno. Ani na watrach, masowych imprezach mających na celu zrzeszanie Łemków i amatorów łemkowskiej kultury. Organizowane są w kilku miejscach Polski.
W piątkowy wieczór po EtnoRomie publiczność oczarował Adam Strug. Trochę się obawiałam, jak w takim miejscu sprawdzi się poezja Leśmiana czy samego Struga. Niepotrzebnie. Słuchaczy Pannoniki charakteryzuje otwarty umysł i otwarte serca. I z otwartymi na całą szerokość sercami, publika przyjęła gwiazdę gwiazd – Gorana Bregovicia z jego Orkiestrą Weselno-Pogrzebową. Tego samego jednak nie można powiedzieć o artyście. Był pół-playback (perkusja), był zauważalnie mechaniczny czy też automatyczny sposób występu i nie było tej nici porozumienia z tysiącami ludzi, którzy ściśnięci pod sceną, aż się prosili, żeby legendarny Goran spojrzał na nich życzliwym okiem. Czy spojrzał? Nie jestem przekonana. Ale może nie miał już siły, wszak od kilkudziesięciu lat łupie „Kałasznikowa”… Za rok skończy 70 lat.
A Pannonica skończyła całych siedem. „Jestem na Pannonice od samego początku. Pamiętam, jak byłam na pierwszym festiwalu, to ostatniego dnia było gdzieś z 30 osób, garstka po prostu. Fajnie, że to się tak rozrasta, tak blisko nas, bo my z Nowego Sącza. Mamy nadzieję, że to będzie dalej trwać” – powiedziała młoda sandeczczanka. W sumie, tylko w tym roku, Pannonica przyjęła koło 20 tysięcy ludzi. Ogromna to machina zorganizować taką dużą imprezę i zrobić to tak, żeby praktycznie nie było się do czego przyczepić. No tylko ten koncert Gorana. No.
Ale już sobotni występ The Bulgarian Voices Angelite wszystko wynagrodził. Nie trzeba było im trąb i trąbek, żeby zachwycić publiczność. Zahipnotyzowani bułgarskim, wielogłosowym śpiewem byli chyba wszyscy. Trochę gorsze wrażenie sprawił rozhukany band Stefana Mladenovicia, o białogłowej wokalistce ani nie wspominając. Ale dobrze, że było dużo dęciaków, mocne bębny, nie było konieczności za bardzo wsłuchiwać się w śpiew.
Będąc na Pannonice, szukałam odpowiedzi na pytanie: za czym tych tysiące ludzi tam przyszło? Po co bałkańska muzyka potrzebna w Karpatach? „Po co, to nie wiem, ale super, że jest” – powiedział pan z Dębicy. „To nie tak, że ona jest potrzebna tutaj. Ona jest potrzebna wszędzie. Dodaje energii, jest pełna życia, radości, a w Polsce, to czasem smutno jest” – zastanowiła się dziewczyna z Krakowa. Ktoś inny powiedział, że bałkańska muzyka jest pewnie najbardziej medialna, jak chodzi o folk, najlepiej się sprzedaje. Pozwala przyciągnąć publiczność, żeby przemycić trochę tego innego, mniej popularnego folku.
Pannonica z małego festiwalu wyrosła na porządną imprezę, która nie może konkurować z watrą. Po prostu ją nokautuje. „Jestem tutaj trzeci raz, pierwszy raz byłam 5 lat temu. Bardzo lubię to miejsce ze względu na atmosferę, nie tylko bałkańską muzykę, ona dopełnia ten rodzinny klimat, który tutaj jest” – konkluduje dziewczyna, tyle, że nie wiem skąd, bo zapomniałam zapytać. Może będzie za rok. Bo ja będę.
P.S. Jak dotarliście do końca i macie ochotę, to przeglądnijcie fotorelację z soboty.