Молода Лемкыня Юстина Михаляк з Ґладышова остала лавреатком І нагороды 2. Літературного Конкурсу «Краса Малопольщы описана словом». Робота, котром выграла конкурс, односит ся до істориі Лемків, хоц дає веце можливости інтерпретуваня.
Oрґанізатором конкурсу был Малопольскій Центр Культуры «Сокіл» в Новым Санчы. Торжественне вручаня нагорід прошло 27. мая тр. в сандецкым Соколі. Друга едиция Літературного Конкурсу «Краса Малопольщы описана словом» проходила під почестным покровительством Маршалка Малопольского Воєвідства Вітольда Козловского.
Літературны роботы на высокым рівни
В тогорічній едициі конкурсу участ взяло 190 авторів з цілого воєвідства, котры разом прислали 305 творів (в тым 218 вершів і 87 прозаторскых форм). Юстина Михаляк заняла перше місце в катеґориі Прозы написаной літературным языком в віковій ґрупі од 13. до 17. років.
«Другій Конкурс (…) згромадил – подібні як першый – великє чысло участників, але рівен надосланых робіт был видимо высшый» – пише ведучый жырі Войцєх Кудыба в протоколі засіданя комісиі.
Членкыня жырі Ванда Ломніцка-Дуляк написала, што: «завдякы роботі в жырі конкурсу мала єм можніст пережыти захоплюючу подорож по Малопольщы, вельовымірову, в часі і просторі. Познала єм новы особы, місця, віріня і леґенды. То барз цінне, што люде в ріжным віку сігают до джерел нашой культуры, традиций, істориі, же берут з пречыстых джерел краєвиду гір і долин Малопольщы, так в дослівным, як і метафоричным сенсі».
Пишу, жебы зрозуміти світ
Доцінена жырі робота Юстины Михаляк має форму памятника. Переносит нас в час І світовой войны, коли фронт нашол ся близко села Долгє. Воєнный час видиме з перспективы молодого хлопця, з ним дозріваме, пережываме ріжны етапы войны, жытя, розлучыня з рідном земльом, з близкыма, выселіня, тугу за своім місцьом на земли.
«Жытя того чловека то метафора жытя Лемків. Не хотіла єм ограничыти оповіданя до жытя лем єдного чловека, лем жебы мож было тото брати шырше» – описує Юстина Михаляк.
Інспірацийом для авторкы был денник прапрадіда Юстины, Петра Сабатовича, котрый спомины свого жытя записал, коли уж вернул по выселіню в горы. Родині Сабатовичів не повело ся вернути до Долгого, лем до місцевости Сяры, близко Санковой.
«В оповіданю хотіла єм переказати тото, што єст подля мене для нас, як Лемків, найважнійше – наша Лемковина» – дополнят авторка.
Юстина Михаляк (вр. 2004 р.) є ученицьом третьой клясы І Загальноосвітнього Ліцею ім. М. Кромера в Ґорлицях. Наштоден мешкат в Ґладышові. Од першых кляс бере участ в занятях лемківского языка. Єст членкыньом ансамблю Терочка, активна в соспільным жытю лемківской меншыны.
Своє будуче хоче звязати з писаньом. «Пишу, коли мам так потребу, жебы одреаґувати. То єст мій спосіб, жебы зрозуміти світ. Хтіла бы-м в будучности мати можливіст жыти з писаня».
Звідана о тото, ци в дальшых текстах буде односила ся до свого походжыня, одповідат потверджаючы. «Темы звязаны з Лемками і Лемковином сут для ня барз важны, бо звязаны з великыма емоциями, а тоты як раз сут потрібны до писаня» – кінчыт Юстина Михаляк.
Nigdy nie zapomnę
Długie, listopad 1914
Co noc budziły mnie rażące łuny ognistej czerwieni. Nie odważyłem się otworzyć oczu, nigdy. Blask płomieni każdej nocy przebijał się przez moje ściany, moje okno, moje powieki. Bardzo zależało im na tym, aby pokazać nam, że nadchodzą, pokazać, jak ciężkie są ich buty. Niekiedy myślę sobie, że mogliby już przestać tak głośno tupać. Boję się, ale nie wiem, jak mógłbym im to powiedzieć, ponieważ udają, że nie rozumieją naszej mowy. Na szczęście znam ich tylko z opowieści. Otóż rano ojciec znowu odczytuje listę spalonych domów i ludzi, a nas wciąż oszczędzają. Muszą być chyba bardzo głodni, skoro pożerają nawet te drewniane deseczki z Jego twarzą. W te noce, kiedy matki płaczą najgłośniej, cieszę się, że nie było dzisiaj kolacji. Myślę sobie, że może po mnie nie przyjdą, bo przecież by się nie najedli.
Ogień zbliża się i zbliża, ale kiedy tylko pochyla się, aby pochwycić rąbek mojej kwiecistej firanki, rezygnuje. Czasem wierzę, że się mnie boi, ale tylko czasem. Znowu palą się wioski, a ja znowu zaciskam powieki. Nie pozwolę im tam zajrzeć. Wiem, że wystawiają mnie na próbę i wiem, że jeśli choć odrobinkę je uchylę – pochłoną nas, nas wszystkich.
Długie, styczeń 1915
Patrzę przez okno i widzę jak maszerują. Ich chód zlewa się w jedną całość rozchlapując błoto. Naruszają gładką powierzchnię tafli wprowadzając kałuże w drżenie. One też się boją. Kroczą dumnie drogą, którą kroczyli już inni i za niedługo będą kroczyć następni. Oni się zmieniali myśląc, że nikt tego nie zauważy. Buty mieli wciąż te same, wysoko sznurowane na grubej podeszwie. Jednak zdradził ich kolor mundurów, który widzę za każdym razem, gdy spoglądam w lustro. Czasami myślę, że zrobili to specjalnie, żeby mnie nastraszyć. Wkradli się do mojego umysłu, kiedy spałem i usilnie próbowałem nie otwierać oczu. Nie zrobiłem tego, nie spojrzałem im w twarz, a mimo to naznaczyli mnie. Widzę świat w odcieniach ich barw, widzę ich w kolorze swoich oczu.
Nauczyłem się rozpoznawać ich już z daleka, te małe punkty, które nieustannie gonią się i przed sobą uciekają. Wspinają się na niezalesioną górę, a ja myślę o tym, że są naprawdę bardzo samotni. Może chcą, żeby ktoś ich wreszcie zauważył? Może boją się butów? Wspinaczka dobiega końca w momencie, gdy stół zaczyna drżeć pod ciężarem dzbanów z wodą, a cała masa malutkich punkcików zrywa się do ucieczki. Biegną. Biegną szybciej od spłoszonego zwierzęcia, które już wyczuwa w powietrzu zapach swojej krwi.
Opierając się łokciem o chłodną framugę okna zauważam, że tylko jeden miał wystarczająco dużo siły, aby wejść na sam szczyt. Reszta posnęła gdzieś w połowie góry. Zmęczonych ludzi zmorzył sen, otulił ich ciała i zabrał ze sobą. On jeszcze długo tak stał sam na szczycie machając do nas i pokazując, że też liczy się na tym świecie. Myślę sobie, że jest teraz bliżej Boga, więc może go wreszcie wysłucha? Reszta śpiących rycerzy się nie obudziła. Musieli być chyba bardzo zmęczeni tym ciągłym maszerowaniem, bo spali tak jeszcze kilka dni. Musze przyznać, że czasem o nich myślałem. Może im niewygodnie, może mróz doszczętnie porysował ich grube i skostniałe dłonie? Moje myśli chyba zostały wysłuchane, bo ktoś postanowił nakryć ich ciała czerwonym płótnem. Zauważyłem to z daleka, otóż rano spadł śnieg. Już nigdy później po nas nie wrócili, a mama z tego powodu znowu zaczęła śpiewać podczas przygotowywania kolacji. Czwartego dnia, gdy wyjrzałem przez okno już ich nie było. Zostawili po sobie tylko niepościelone łóżko, za które ja już dawno dostałbym w skórę, przy czym oni wyszli z tego bez żadnego machnięcia ręką.
Mama powtarza mi zawsze, że jest tylko jedno takie miejsce na świecie, w którym człowiek czuje się bezpiecznie. Miejsce to każdy musi znaleźć dla siebie sam. Sam musi wybrać, gdzie chce osadzić swoje myśli i gdzie chce nieustannie wracać. Ci ludzie, którzy nie pozwalali nam spać, odbierali nam chleb, mleko, kartofle, wszystko. Ci ludzie, którzy budowali sobie kryjówki, podkopując się pod nasze domy. Ci ludzie, którzy zmuszali nas do spania w piwnicach, podczas gdy wybijali nam dziury w oknach, ścianach i obrazach, postanowili, że zostaną z nami, a my, mimo wszystko, godnie przyjęliśmy ich na naszej ziemi.
Długie, wiosna 1915
Mama od czasu do czasu zanosiła kwiaty pod nasz wspólny krzyż mówiąc, że to on nas łączy. Długo się zastanawiałem, ale teraz mogę rzec, że jest nam razem dobrze. Z czasem nauczyliśmy się ze sobą żyć, jednak oni postanowili wrócić, chcieli wrócić do domu. To stało się tak szybko, już następnego ranka życie zmusiło nas do wyruszenia w drogę. Tłumy ludzi i wozy to jedyne, co wtedy widziałem. Jeszcze nigdy nie było u nas tak głośno. Wszyscy bali się, że oni wrócą, a że tutaj nie ostało się już nic, postanowiliśmy więc odejść. Nie byłem co do tego przekonany, ale mama mówiła, że czas wyruszyć w poszukiwaniu nowego domu. Nie rozumiałem jej. Podniosłem ręce i wskazałem za siebie, na nasze góry. Uśmiechnęła się i skinęła głową, a ja ostatni raz objąłem je wzrokiem i obiecałem sobie, że tu wrócę.
Dniepr (Екатеринослав), sierpień 1915
Niezaspokajalne wrażenie konieczności szukania zmusiło nas do wtargnięcia na obce ziemie. Ziemie ludzi, których zadziwiały nasze stroje. Chwilami trzeba było im tłumaczyć kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Pytali czy ktoś zmusił życie do opuszczenia naszej wioski, nas samych. Użyli wtedy słowa, którego nie znałem i nie sądziłem, że jeszcze będzie mi dane usłyszeć. Nowi ludzie nie rozumieli naszego poszukiwania, a mimo to nieświadomie przesądzili o naszej przyszłości. Otóż już na zawsze zostaliśmy w ich oczach tym wędrującym narodem z tobołkami.
Kiedy się dowiedziałem było już ciemno. Trumna stała pod ścianą, a ja słuchałem o tym, że ktoś z naszych umarł. Przeżyła czterdzieści osiem lat i zostawiła po sobie ośmiu synów. Śmierć matki jest pierwszą śmiercią naszej własnej duszy. To stan przygotowawczy do odejścia nas samych, który wprowadza nasze ciało w niebyt. Zaczynami wtedy analizować całe nasze dotychczasowe życie i przypominać sobie obrazy, które je ukształtowały. Pragniemy jeszcze raz się odezwać i dotknąć. Patrzyłem jak zakopywali moją matkę na ich ziemi. Ciemne grudy dotykały jej śniadej cery i jeszcze zaróżowionych ust. Zabrali mi ją. Czyn ten odebrałem jako swoistą zemstę i konieczność zachowania równowagi. Ich zimna krew użyźniła naszą ziemię, a ciało naszej matki wypełniło pustkę w ich suchej skorupie. Wtedy sprawili, że po raz pierwszy umarłem.
Kijów, 1917
Nigdy nie wybaczyłem sobie tego, że ją tam zostawiłem. Wmawiałem sobie, że wreszcie znalazła swój dom, ale ja wciąż szukałem. Słona woda obmyła moje rany, gdy wraz ze wschodem słońca wpłynęliśmy na świętą ziemię. Złota łuna odbiła się od fal i kopuł świątyń. Powietrze gęstniało od ciężaru bogactwa, a ja wziąłem tylko jeden głęboki wdech. Zamykam oczy i pragnę poczuć się bezpiecznie, chcę wiedzieć czy to tutaj. Czuję ciężar otaczającego mnie zgiełku i naszej własnej mowy. Upadam na kolana, a moje dłonie uderzają o puste kieszenie. Nagle cisza, a wśród niej krzyk. Minęło sporo czasu zanim zorientowałem się, że to ja wołam o pomoc. Moje serce płacze, bo jestem tu zupełnie obcym człowiekiem, który tylko szuka, wciąż czegoś szuka. Postanowiłem wtedy wrócić do domu, choć wiedziałem, że w domu nie było nikogo.
Długie, marzec 1918
Ktoś inny patrzył na Ciebie przez moje okno. Podziwiał Cię i orał. Obcym ludziom wydawałaś plony i obce serca napawałaś nadzieją. Zabrali mi Ciebie, zabrali też okno. Zdmuchuje kurz z zimnych ścian i spoglądam na jałową ziemię. Zostawili po sobie tylko ciszę, ale jestem im za to wdzięczny. Wreszcie czuję się spełniony i dumny z tego, że Cię mam. Nie miałem ani miski, ani łyżki, ani pieniędzy, i tak zacząłem gospodarzyć.
Długie, czerwiec 1947
Znowu nas pochłaniają. Wtedy sprawili, że umarłem po raz drugi.
* * *
Skrawek ziemi wydaje się być dla niektórych wszystkim. Inni zaś rozkruszając ciemną i lepką grudę nie czują nic. Jednak ja wróciłem po Ciebie, ale bardzo się zmieniłaś, oni Cię zmienili. Szum listków brzęczy nade mną, a pod stopami czuję chłód udeptanej trawy. Gdzie jesteście? Nie widzę nikogo.
Przymykam powieki, bo tak już mi zostało. Nikomu nie pozwalam tam zajrzeć, nikomu nie pokazuje ich mundurów. Z bezkresu myśli wyrywa mnie lekki szelest listków na wietrze. Bacznie obserwując tę szaloną czuprynę dostrzegam, że coś powoli i lekko dygocze na wietrze. Opada w dół, coraz niżej i niżej. Oddaje swe ciało we władanie innych żywiołów, jest bezwładne. Obraca się i wiruje próbując zmylić oczy widowni. Chce pokazać, że tańczy swój własny taniec, że ma świadomość własnych kroków. Pozwalam mu opaść na wierzch dłoni.
Spadł. Przeszedł tak długą drogę, aby się tutaj znaleźć. Przechylam głowę i spoglądam jeszcze raz w górę ku koronom drzew. Nikt tam nie zauważył jego zniknięcia. Listeczki dalej beztrosko tańczą na tle bezkresnego nieba. To przykre – myślę sobie. Obracam liść i powoli rozkruszam w palcach. Pocieram kilkakrotnie tworząc pył, rozkoszując się chropowatą strukturą i dźwiękiem zniszczenia. Powtarzam czynność jeszcze kilka razy po czym zastygam. Proch pokrył moje zesztywniałe palce i przykleił się do zgrubiałej skóry. Spoglądam jeszcze raz w górę. Promienie słońca zamazują rzeczywistość, a do oczu napływają mi łzy. Zamykam je więc i dmucham, dmucham z całych sił. Drobiny spojrzały na mnie niepewnie, po czym uniosły się i poleciały w świat. Nie wzięły ze sobą nic, otóż nie miały już czasu. Podmuch zabrał je daleko stąd w nieznane dotąd strony świata. Nie pozwolił im wypowiedzieć ostatniego słowa, a jedynie chwycił za dłoń i pociągnął. Drobiny odleciały myśląc, że taki już jest ten świat. Nie sprzeciwiały się wiedząc, że osiądą tylko w jednym miejscu. Miejsce to zostało już wybrane, a każda droga poprowadzi je tylko Tutaj. Wiedziały, że nie zaznają nigdy spokoju, otóż wszędzie czeka je tylko tęsknota. Wrócą tam, gdzie bije ich serce. Wstałem i poszedłem właśnie Tam.
Dziękuję, że mogłam spełnić jego marzenie.
Уж ту так не буде, як ту было перше, Петро Сабатович
DżejEm