W 1963 roku król pop-artu był już znanym artystą, portretował. Utrwalił na płótnie twarze Marilyn Monroe, Elizabeth Taylor czy Elivsa Presleya. Pewnego dnia wszedł do nowojorskiej fotobudki i odkrył tzw. selfie.
Warhol dołączył do takiej grupy artystów jak Rembrandt, Van Gogh czy Picasso, zostając jednym z ważniejszych w historii sztuki autorem portretów samego siebie. Wszak w czym Warhol miałby być gorszy od wspomnianych wyżej, współczesnych mu gwiazd i dlaczego on sam nie mógłby być bohaterem dzieła sztuki? Przed aparatem każdy, czy to biedak, czy bogacz, pozuje tak samo. Podobnie jak cola czy puszka zupy, które smakują tak samo, niezależnie od tego, czy kupi je prezydent czy urzędnik.
Pierwszy z licznych autoportretów Warhola zostanie wystawiony na sprzedaż 28 czerwca przez Dom Aukcyjny Sotheby’s z Londynu. Na stronie instytucji możemy znaleźć informację, że cena obrazu mieści się w przedziale od 6,5 mln 9 mln dolarów. Portret początkowo znajdował się w prywatnej kolekcji. W 1978 roku szwajcarski kolekcjoner sztuki Thomas Ammann otrzymał go od Warhola. Obraz był kilkakrotnie prezentowany na wystawach w Szwajcarii (m.in. w miastach St. Gallen, Graz, Zurich).
W późniejszych latach Warhol zrezygnował z używania zdjęć z fotobudki do tworzenia portretów (robionych później techniką serigrafii) na rzecz fotografii zrobionych profesjonalnym aparatem. Do takich mógł przyjmować wystudiowaną pozę, a połowę twarzy pozostawiać w cieniu, czym, w jego przekonaniu, nie pozwalał odkryć całkowicie swojej osoby. Z czasem zmieniło się podejście Andiego do autoportretów, szczególnie po 1968 roku, kiedy został postrzelony. Pokazywał wtedy na nich, że konfrontuje fakt upływającego czasu z, trochę rembradttowskim, uczuciem nostalgii.
Bardziej jak u jakiegokolwiek innego artysty, budowanie wizerunku, identyfikacji Warhola było nieodłączną częścią jego sztuki. Pierwsze selfie twórcy ma dlatego bardziej historyczną, jak artystyczną wartość.