Публикуєме саміздат – текст, якій был «напечатаний» в 1985 р. як материял до внутрішнього хоснованя. На публицистичний допис Ярослава Гунькы покликували ся часто авторы вельох лемкознавчых выдань. Але днес мати ґу ньому приступ – нелегко. Поясняме, што тот допис мож розуміти як документ часів і єден з проявів русиньского одроджыня в Польщы, котре зачало ся в першій половині 80-тых років.
Товды дале уряд єст комуністичний, дале тоталитарний монополь на Лемків держит Украіньскє Соспільно-Культурне Товариство і Здружыня Студентів Польскых (так, так панове люстраторе). Тоты орґанізациі друкували своі выданя, якы мали «забезпечыти вшыткы лемківскы аспірациі» як сами деклярували. Для автономічного, незалежного лемківского слова не было місця.
Мож дискутувати з поєдныма оцінами автора, особливо тыма якы тыкают ся Русинів, білохорвацкых теорий на етноґенезу Лемків ци ролі церкви для нацийонального розвитку Лемків, Русинів. Доступ до джерел і час зверифікувал вельо думок автора. Але текст надале остає актуальний для вшыткых, якы думают на свою достоменніст і на будуче Лемків. Рішыли сме помістити і вводне слово од редактора выдня Павла Любоньскєґо.
Tekst prezentowany poniżej nie jest typowym opracowaniem krajoznawczym czy historycznym, jakie zwykle zamieszczaliśmy w naszych materiałach szkoleniowych. Jest to bardzo szczera i bardzo osobista wypowiedź przedstawiciela młodego, urodzonego już po wojnie i wyrosłego na Ziemiach Zachodnich pokolenia Łemków. Nie tych Łemków, jakich znamy z przedwojennych prac Romana Reinfussa – ubranych w samodziałowe stroje mieszkańców ubogich beskidzkich wiosek. Łemków dzisiejszych, wykształconych, świadomych świata i własnej sytuacji narodowej.
Rozważania na tematy historyczne zawarte w tekście są kontrowersyjne i zasługują na polemikę. Istnieje szereg teorii o pochodzeniu Łemków i przeprowadzony przez autora sztywny podział na teorię “łemkowską” i teorię “oficjalną” wydaje się nieuzasadniony. Niektóre, bardzo emocjonalne opinie i oceny mogą wzbudzić sprzeciw. Musimy także zdawać sobie sprawę, że przedstawiony punkt widzenia nie jest wspólny wszystkim Łemkom, aczkolwiek znacznej ich części (będziemy starali się przedstawić w przyszłości również poglądy odmienne). Wszystko to nie zmniejsza jednak wartości tekstu, jako źródła wiedzy o ludziach – ich problemach, rozterkach, ich sytuacji życiowej.
Many nadzieję, że publikacja „ta pomoże nam, przewodnikom, wyłamać się ze stereotypów zaczerpniętych z powierzchownych lektur, zobaczyć za nimi żywych, myślących i czujących ludzi. Pomoże lepiej zrozumieć przeszłość i teraźniejszość regionu, z którym związała nas praca przewodnicka, zrozumieć tych, z którymi mamy wspólną Ojczyznę, choć ich ojczystym językiem nie jest polski.
Paweł Luboński
Jarosław Huńka
ŁEMKOWIE DZISIAJ
Zupełnie nie pamiętam, kiedy się dowiedziałem, że jestem Łemkiem. Mieszkaliśmy na wsi, jakoś tak na uboczu. Miałem trzy, a może cztery lata, gdy zetknęliśmy się – oboje z siostrą – z chłopcem z sąsiedztwa imieniem Leszek… Byliśmy zaskoczeni i zdziwieni, że niektóre przedmioty nazywa on inaczej. Rozumieliśmy się mimo tego nieźle i wcale nam te różnice nie przeszkadzały w zabawie. Sielanka jednak trwała krótko, bo już w piątym roku życia przenieśliśmy się do miasteczka i tutaj dopiero – dość szybko – zdałem sobie sprawę ze swej „inności”. Pamiętam jak śmiały się dzieci, gdy na podwórku zawołałem na ojca „nianiu!”
Zacząłem się wstydzić.
Potem nauczono mnie bać się…
Byliśmy sami w miasteczku. Ojciec zabronił nam używać owego „nianiu” i wprowadził „tato”. Zostało nam to do dzisiaj. I dzisiaj właśnie tego się wstydzę!
Jakąż wielką drogę przebyłem – by w końcu, po latach – wrócić do punktu wyjścia. Jaką drogę przebył mój naród, który również – jak sądzę – do tego punktu wraca?
Bardzo długo nie wiedziałem nic o nas samych. W domu mówiło się, że jesteśmy Łemkami wyraźnie w znaczeniu narodu, a jednocześnie panowała dziwna jakaś sympatia do Rusi (jako całości), która automatycznie udzielała się nam – dzieciom. Ojciec mawiał czasem, że dawniej podawał swoją narodowość jako ruską.
Rosyjskiego tymczasem musiałem się uczyć niemal tak samo jak koledzy. Myślałem wówczas – tak jak wszyscy chyba Polacy – że Ruski (czy też Rusnak – jak mawiał ojciec) to to samo co Rosjanin. Niemalże „z mlekiem matki” wyssałem miłość do gór i choć od urodzenia mieszkam „na zachodzie” – uważam się za górala. Najkrótsza i najbardziej, zresztą do niedawna trafna definicja brzmiała: „Łemkowie – szczep górali ruskich”.
Z czasem dowiedzieliśmy się jak nas wysiedlono (jeszcze długo nie wiedzieliśmy dlaczego – rodzice zresztą też nie bardzo), jak po wojnie chodziły bandy i wbrew temu co się mówiło w szkole o „Łunach w Bieszczadach” – u nas (zachodnia Łemkowyna) – były to bandy polskie. Rabowały ludzi, czasem biły okropnie. Zimą z 1946 na 1947 rok ojciec – wykazując niepospolitą odwagę – poszedł sam w nocy bez żadnej broni po śladach uzbrojonej bandy, przez zaśnieżone, porośnięte lasem góry i wykrył z jakiej wsi i z jakich domów pochodzili ludzie, którzy zrabowali rodzinie mojej przyszłej matki ostatnią krowę…
Słyszeliśmy też od matki jak ojciec mądrze i energicznie gospodarzył po wojnie, jakie były jego nadzieje i marzenia o rozwoju jego wsi i regionu. Tu, na zachodzie, ojciec wciąż nie mógł się dostosować do życia w nowych warunkach. W zderzeniu z Polakami okazywał się bardziej miękki, nieodporny na konflikty i łatwowierny. Straszliwie łatwowierny! Zupełnie sobie nie radził. Cóż, nie przesadza się dorosłych drzew…
Był przy tym dość oczytany i miał dużą wiedzę ogólną. Długo był dla mnie alfą i omegą, jednak jego informacje na temat Rusi czy historii Łemków niezbyt do mnie trafiały. Czasem mówił nam, że Łemkowie mieszkali niegdyś dalej na zachód i na północ – aż po Kraków. Stary Sącz zwał się wówczas „Stary Sutecz”, a Nowy Sącz – „Nowy Sutecz”. „Sutecz” miało oznaczać miejsce, gdzie się „sutikały” (ściekały, zlewały) dwie rzeki. W przypadku Starego Sącza – Dunajec i Poprad, a Nowego Sącza – Dunajec i Kamienica. Było to tłumaczenie dość logiczne, ale uzbrojony w szkolne historie zupełnie w to nie wierzyłem. Jakież byłe moje zdziwienie, gdy szukając (znacznie później) swoich korzeni natrafiłem na te same teorie w poważnych źródłach, których ojciec żadnym sposobem nie mógł znać (jeszcze nie były wydane).
Wynikało z nich, że pochodzimy od plemienia Białych Chorwatów, których trzon osadniczy znajdował się nad górną Wisłą, z centrum w okolicach Krakowa… Plemię to w zdecydowanej większości przesiedliło się w pierwszej połowie VII wieku na Bałkany. Pozostali Chorwaci zostali w następnych wiekach zepchnięci w mało dostępne góry, a częściowe zasymilowani przez plemiona sąsiednie. W wyniku tego procesu nastąpiło rozerwanie terytorium plemiennego Chorwatów w okolicach Bramy Morawskiej i w X wieku istniały już dwa odłamy tego plemienia. Zachodni – w dorzeczu górnej Łaby aż do Izery, którego istnienie potwierdzają źródła czeskie, oraz wschodni – od rzeki Raby do źródeł Prutu i Seretu wymieniany z kolei w źródłach ruskich. Część zachodnia – mniejsza – zniknęła bez śladu, natomiast wschodnia, przyłączona do Rusi, zachowała się w znacznym stopniu, wykazując do dziś odrębność kulturową i językową – mimo przyjęcia nazwy Rusinów.
Poczułem się wówczas jak w wierszu pana Pawła Stefanowskiego: „… I wierzcie mi, ślady zatarte znalazłem…”
Niejako „po drodze” poznałem teorię oficjalną, głoszącą wołoskie (potem już wołosko-ruskie) pochodzenie Łemków, którzy mieli ponoć przywędrować w Beskidy w ХVI lub najwcześniej XV wieku. Tymczasem istnieją dowody, że Łemkowie mieszkali w Beskidach już w wiekach XIII і XIV, czyli dwa wieki wcześniej, niż dopuszcza teoria. Moim zdaniem dorabia się tu teorię do istniejącego stanu rzeczy, sugerując, że Kazimierz Wielki zajął w 1344 roku ziemie etnicznie polskie i osiedlił tam Wołochów i Rusinów.
Również teoria ukraińska jest trochę dziurawa. Według niej jesteśmy po prostu Ukraińcami, którzy od zamierzchłych czasów mieszkali w Beskidach, zaś różnice językowe pochodzą stąd, że ulegaliśmy wpływom polskim. Otóż wpływom polskim też bez wątpienia podlegaliśmy. Ale moim zdaniem pod względem językowym były to wpływy przede wszystkim ruskie (czy też ukraińskie, jak by należało powiedzieć stosując współczesną nomenklaturę). I tym właśnie należy tłumaczyć fakt, że we wschodniej Łemkowynie i na pograniczu łemkowsko-bojkowskim akcent zaczyna być ruchomy, gdy tymczasem Łemkowie na Słowacji mają akcent stały na przedostatniej sylabie – mimo braku kontaktów z Polakami!
Wspominane przez badaczy polonizmy czy słowakizmy w języku łemkowskim mogą równie dobrze pochodzić z czasów plemiennych, gdy wchodziły one w skład języka starosłowiańskiego – wspólnego dla bardzo wielu plemion – tylko w innych językach zanikły, lub zostały przekształcone, natomiast zachowały się w łemkowskim i polskim, czy w łemkowskim i słowackim. Tak czy inaczej czyjekolwiek i jak silne by nie były owe wpływy – nie były one na tyle poważne, by zlikwidować naszą świadomość odrębności.
Istotnym czynnikiem był fakt, że Łemkowyna nie znalazła się po II wojnie światowej w granicach radzieckiej Ukrainy. Uznani urzędowo za Ukraińców nie mielibyśmy żadnego wyboru. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że rozproszenie nas po Polsce jest takim ogromnym szczęściem. Wprost przeciwnie. Jest to od czasów unii brzeskiej 1596 roku nieszczęście największe. Tym niemniej jakąś możliwość (aczkolwiek bardzo skromną) wyboru własnej drogi mamy. Obecny stan rzeczy wybór ten ostatecznie zdeterminował.
Wracając jednak do tematu, uważam, że teoria nasza jest najbardziej klarowna i w sposób zadowalający wyjaśnia problemy związane z odrębnością Łemków. Rzecz będzie oczywiście wymagała pogłębionych studiów i analiz językowych, ale jest na tyle interesująca, że myślę, iż zrobimy to my – sami Łemkowie. Ta nasza diaspora ma przecież i dobrą stronę. Dysponujemy obecnie – jak nigdy w historii – olbrzymim potencjałem intelektualnym.
Łemkowie garną się do nauki. Wydaje się, że przeciętnie są bardziej wy kształceni niż Polacy. Daje się to zresztą wytłumaczyć poprzez kompleks i chęć zniwelowania go przy pomocy wykształcenia właśnie. Wszystkie chyba mniejszości mają taką tendencję, stąd wielu w historii Polski wielkich ludzi o obco brzmiących nazwiskach. W każdym razie we wsiach, dla których to sprawdzaliśmy (trzy wsie), Łemkowie byli średnio wyżej wykształceni. Niepełne dane z dwóch małych miasteczek wydają się fakt ten potwierdzać.
Przyjmując, że pochodzimy od Białych Chorwatów, historia naszego ludu sięga V wieku, kiedy to: „przez przełęcze karpackie i Bramę Morawską wędrowały /…/ na południe ludy Dulebów, Serbów i Chorwatów, zamieszkujące dotąd ziemie nad górnym Bugiem, Dniestrem i Wisłą” (Historia Słowian południowych i zachodnich, Jerzy Skowronek, Mieczysław Tanty i Tadeusz Wasilewski, PWN, Warszawa 1977, str.19, wiersz 5-7 od dołu. Zob. także mapka na str.2,V. Piętnaście wieków historii – to chyba jest powód do dumy?
Tak właśnie zacząłem być dumny ze swego pochodzenia.
W międzyczasie dzieci moich rodziców dorastały. Zacząłem „bywać” na zabawach, prywatkach i dyskotekach. Nigdy w domu nie powiedziano mi wprost „nie wiąż się z Polką”. Zawsze jednak przy takich okazjach widziałem ukrywane napięcie i niepokój w oczach mamy. Ojciec milczał i nawet nie patrzył na mnie, a jednak wiedziałem!
Nie chodź tam, nie chodź, NIE CHODŹ!!! – wisiało, niemal dzwoniło w powietrzu. Szedłem, śmiejąc się – przecież nie wezmę Polki – to jasne. Powinni mi ufać.
Zrozumiałem, że nie powinni, gdy bracia moi zaczęli się wiązać z Polkami. „Nie mogę przeżałować” – powiedziała mi kiedyś matka – „że nie wtrącałam się w wasze sprawy osobiste. Nie miałabym przynajmniej do siebie żalu”. Nie zapomnę tego nigdy! Ściągnięte bólem twarze rodziców i oczy. Oczy, które obok rozpaczy wyrażały zdumienie. „Przecież to nie może być prawda!!!” Ale to była prawdą.
Bywało czasem, że szedłem na tak zwane „ukraińskie zabawy” (organizowane przez UTSK*), na których było chyba grubo powyżej 90% Łemków, i wówczas otrzymywałem także nie wypowiedziane słowami, lecz oddane wzrokiem, gestem, uśmiechem i całym radosnym nastrojem w domu – błogosławieństwo. Ciekawe jest przy tym, że wiązanie się z Ukraińcami jest niemal tak samo niechętnie widziane – a jednak rodzice nie obawiają się tego. Ukrainizacja jest dla młodych Łemków zupełnie nieatrakcyjna.
Wydaje się, że działacze ukraińscy srodze się zawiedli na swojej polityce względem nas. Zwabiono Łemków do współpracy po roku 1956, obiecując szeroką autonomię w ramach tworzącego się właśnie UTSK.
Oddano im do dyspozycji część organu prasowego towarzystwa „Nasze Słowo” i nazwano tę część – „Łemkowskie Słowo”. Przy Zarządzie Głównym UTSK, w którym dość licznie byli reprezentowani Łemkowie, utworzono sekcję łemkowską. Dość szybko jednak Łemków z zarządu, wyparto, sekcję łemkowską zlikwidowano, a „Łemkowskie Słowo” zamieniono na „Łemkowską Stroniczkę”, która jest obecnie łemkowska już tylko z nazwy. To znaczy pisze się jeszcze o Łemkach, ale już najczęściej po ukraińsku. W latach pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych założono sieć szkół z ukraińskim językiem nauczania, jednak w środowiskach łemkowskich inicjatywa ta klapnęła po kilku latach. Próba ukrainizacji – nie pierwsza w historii – spaliła na panewce, tym niemniej ukrainizacja poprzez „Nasze Słowo” trwała w najlepsze – i trwa nadal. Działacze ukraińscy wyszli zapewne z założenia, że Łemkowie, chcąc uniknąć polonizacji, będą się musieli zukrainizować. W końcu język ukraiński jest znacznie bliższy łemkowskiemu niż polski.
Jest to założenie błędne. Łemkowie mogą jeszcze pozostać sobą, a jeśli już się wynaradawiają – to jest to właśnie polonizacja!
Nie wzięto pod uwagę, że dla młodego pokolenia właśnie język polski jest bliższy. Znamy go wszyscy doskonale – w przeciwieństwie do ukraińskiego choćby dlatego, że całe wykształcenie otrzymaliśmy w tym języku. Na dodatek panuje w Polsce wysoce nieprzychylne nastawienie do Ukraińców (ten Lwów i te „łuny w Bieszczadach”). Dlaczegóż więc mielibyśmy się ukrainizować, skoro nigdy ani my, ani nasi przodkowie za Ukraińców się nie uważali? Nie ma ani jednego logicznego powodu do tego, żadnej zachęty, żadnej atrakcji, żadnej wygody w końcu. Dlatego rodzice nasi ani myślą obawiać się ukrainizacji. Prawdę mówiąc mamy rzeczywiście jedno naprawdę godne, choć niewygodne wyjście. Pozostać sobą!
Tego też jak zbawienia pragną nasi rodzice, byśmy brali sobie za partnerów życiowych Łemków. Jest to zwyczajnie najprzyjemniejsze i najwygodniejsze. Najczęściej też wywierają na dzieci presję w rodzaju: „Niech będzie jaka chce, byle Łemkynia”, nie tworząc przy tym swoim pociechom żadnych warunków, by te ich pobożne życzenia mogły być spełnione (najczęściej na dziesiątki kilometrów wokół nie uświadczysz żadnego Łemka). Dziewczęta polskie są do tego bardziej na ogół przedsiębiorcze i aktywne w sprawach sercowych niż młode Łemkynie. Podobnie rzecz ma się z chłopcami. Są oni najczęściej zbyt mało przebojowi nawet w porównaniu z polskimi rówieśnikami, a przecież stan rozproszenia naszej młodzieży wymagałby od nich dużo, dużo więcej „agresywności” i aktywności. Na dodatek u młodzieży wspomniana wyżej presja rodziców wywołuje skutek wręcz odwrotny. Młodzi biorą „pod mikroskop” ewentualnych kandydatów w obawie, że to jakiś „niepełnowartościowy towar” i „czepiają się” czegokolwiek. „Najpierw niech to będzie ktoś, kto mi się podoba i kogo sam (bardzo ważne) poderwę, a dopiero później – o Chryste – żeby to była Łemkynia”.
Ileż to razy czegoś podobnego doświadczyłem, kochając się w moich Annach. Dziwnym jakimś zbiegiem okoliczności niemal zawsze podobały mi się Anki. Gdzież ty jesteś – moja Anno?
Samo to imię jest mi niesłychanie drogie. Jest najpiękniejsze na świecie. Jest dla mnie synonimem kobiecego piękna, mądrości, dobroci. Ostatnio rysowałem portret E… – a znów wyszła mi Anna. Och, Anno, Anno… Gdybyś chociaż nie musiała być Łemkynią.
Jakże silna jest nadal bariera narodowa – a jest przecież jeszcze inna, niemal równie potężna, przebiegająca wśród samych Łemków i dzieląca ich na dwa wrogie odłamy. Jest to bariera wyznaniowa. „Wiesz – powiedziała mi niedawno Ola, studentka matematyki – „Cezar” przestał spotykać się ze mną, gdy powiedziałam, że jestem prawosławna”. „Co za dureń” – pomyślałem i zadumałem się nad tym wielkim naszym nieszczęściem.
Nieliczni, rozproszeni po świecie, jeszcze się dzielimy na unitów i prawosławnych. Podstępem i siłą wprowadzona w 1596 roku unia brzeska do dzisiaj wydaje swe straszne owoce. Było to chyba dzieło samego szatana, który przebrał się w szaty jezuitów.
Wszak Bóg jest jeden i „jedna nad nami Łemkowyna”. Jest tu na zachodzie miasteczko, w którym (i w okolicach) mieszka sporo Łemków. Jest też wyraźnie zarysowany podział wyznaniowy. Prawosławni mają wspaniałą niczym katedra cerkiew – dawny kościół ewangelicki, którego Polacy po wojnie nie chcieli, zajmując stojący nieopodal kościółek katolicki. Z tego kościółka korzystają też unici, znajdując się w pozycji proszącego i znosząc różne, kaprysy gospodarzy. Bywało, że Polacy wręcz gonili ich z kościoła, mówiąc „Co tu szukacie Łemki, gdy dwieście metrów stąd macie łemkowską cerkiew”! Zdarzało się, że robiono im “niewybredne kawały”, a nasi Łemkowie znosili te z pokorą, która momentami jest bliska braku godności.
Uszy mi płoną, gdy o tym pomyślę, wszak to mój naród i chciałbym móc być z niego dumny. Ciekawe, że prawosławnych Łemków Polacy jakby bardziej szanują i nawet poświęcają im nieco uwagi w środkach masowego przekazu. Aż się prosi o przytoczenie w tym miejscu znanego powiedzenia: “murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść” – unita też już nie jest nikomu do niczego potrzebny, a już najmniej tym, którzy unię tworzyli…
Przyjdźcie do nas, Bracia. Do naszej cerkwi. Nie dajcie się poniewierać po kątach. Nikt wam złego słowa nie powie, krzywo nie popatrzy. Wprost przeciwnie. Niejednemu z nas zapewne łzy stanęłyby w oczach. Łzy wzruszenia i radości. To przecież krew z krwi naszej, druga połowa naszego narodu.
Przyjdźcie, Bracia. Będzie nam lepiej razem, weselej. Łatwiej pokonamy trudności. Nie, nie chcemy Was przeciągnąć na prawosławie. Bądźcie nawet mahometanami, jeżeli taka wasza wola – ale przecież jesteście Łemkami i poza nami (a my poza wami) – poza sobą nie mamy nikogo…
Wśród starszych Łemków istnieje tak silna – a przecież trudna do uzasadnienia – niechęć unitów do prawosławnych, że trudno sobie wyobrazić, co mogłoby ten stan rzeczy zmienić. Jednak wśród młodzieży zaczyna się coś dziać. Młodzież próbuje ze sobą rozmawiać i dochodzi do wniosku, że ten podział jest po prostu idiotyczny. Religia zaczyna być sprawą prywatną, a łemkowskie pochodzenie -sprawą nadrzędną. Te pierwsze jaskółki zwiastujące, że „na naszą głupotę przychodzi koniec” – radują nas niezmiernie. Myślę, że niedaleki jest czas, kiedy unici ramię w ramię z prawosławnymi będą działać na niwie kultury narodowej, zachowania tradycji, ratowania folkloru i pamiątek naszej kultury materialnej. Dotychczas działalność ta spoczywa niemal wyłącznie (z nielicznymi chlubnymi wyjątkami) na barkach prawosławnych. Będzie to po prostu nasza wspólna, narodowa sprawa. W tej chwili bowiem Łemkowie „nie pasują” już do żadnego innego narodu i jakkolwiek by tego nie nazywać formalnie – jeżeli nie są jeszcze odrębnym narodem – to są grupą etniczną, która wielkimi krokami zmierza do świadomości, że narodem jest. Nie jesteśmy z całą pewnością Rosjanami, ani Białorusinami, nie jesteśmy też Ukraińcami i być nie chcemy. Rusinów, w znaczeniu narodu zamieszkującego niegdyś Ruś, już nie ma – bo i nie ma Rusi!
Ani się spostrzegliśmy, jak Rusini ponazywali się inaczej. Zdecydowanie jednak należymy – na obecnym etapie rozwoju – do tej samej grupy, co wymienione wyżej wschodniosłowiańskie narody. Czymże więc jesteśmy, jeżeli nie czwartym narodem wschodniosłowiańskim, który obok tamtych wyłania się z historycznego pojęcia Rusinów?
Jest to wynik naszego położenia geograficznego i – bу tak rzec – procesów historyczno-politycznych, niestety negowanie czy niedostrzeganie tego procesu prowadzi do oderwania się od łemkowskiej rzeczywistości. Rok temu chyba siedzieli wokół: Nina, której nie chciano zarejestrować tego imienia (bo nie było go w polskim kalendarzu) i w dowodzie ma inaczej, Ola (w dowodzie j.w.), Kasia (była w kalendarzu), kilku Janków, Włodków i inni. Nie wszystkich zapamiętałem. Studenci i absolwenci wyższych uczelni. Kilkoro zupełnie nie mówiło po łemkowsku. Raczej niewiele wiedzieli też sami o sobie. Dzisiaj jest to mocna grupa o świadomości narodowej łemkowskiej. Chce, w porozumieniu z polskimi działaczami kulturalno-oświatowymi stworzyć we Wrocławiu łemkowski zespół folklorystyczny, wydać łemkowski śpiewnik, marzy o słowniku języka łemkowskiego.
Jest to miara tempa przemian, jakie zachodzą w świadomości narodowej młodzieży łemkowskiej. Na jedno z towarzyskich spotkań tej grupy przybył młody Ukrainiec, nastawiony wybitnie nieprzychylnie do tzw. „separatyzmu łemkowskiego”. Na jego pytanie: „Dlaczego sprawa łemkowska nie może być wewnętrzną sprawą UTSK?” otrzymał odpowiedź: „Dlatego, że dla UTSK w ogóle nie ma sprawy!!!” Łemkowie to po prostu Ukraińcy i nie ma o czym mówić.
Tymczasem, jeżeli o sprawie się nie mówi – to nie znaczy, że jej nie ma. Ukraińcy nie dopuszczają myśli o jakiejkolwiek autonomii w ramach UTSK, twierdząc, że to separatyzm i osłabianie i tak słabego środowiska ukraińskiego w Polsce. Przeciwdziałają też wszelkim próbom utworzenia odrębnego – jakiegoś „Towarzystwa Łemkowskiego”. W jakimś stopniu ich rozumiem. Mają w tym swój interes. Zupełnie jednak nie rozumiem Polaków, którzy utrącają kolejne próby utworzenia „Towarzystwa Miłośników Kultury Łemkowskiej”. Czyż nie jest to dziwne w świetle argumentów, którymi operują Ukraińcy?… Czyżby to obawa jakichś rewindykacji? Jeżeli tak – to bezpodstawna. Łemkowie zapuścili już korzenie w nowych miejscach zamieszkania i ani myślą wracać w Beskidy. Młodzi Łemkowie to już w większości nie pasterze, i nie oracze. Cóż by tam robili?
Rozproszeni po Polsce ulegają powoli asymilacji (jak to się ładnie nazywa – nieprawdaż?). Czyż nie jest teraz właśnie czas najwyższy by Łemków wziąć pod ochronę? Wszak chroni się ginące zwierzęta, ba, nawet rośliny. A przecież nam nie trzeba niczego, oprócz możliwości legalnego działania. Łemkowie zawsze byli lojalni wobec państwa polskiego i apolityczni. Dla mniejszości narodowej nie ma zresztą mądrzejszej drogi niż neutralność polityczna.
Żal patrzeć na tych ludzi, którzy wybierają wyjście „niegodne lecz wygodne”. Oni boją się swego cienia! Zmieniają nazwiska, imiona (jak ten człowiek, który już miał i Bazyli i Wacław – a i tak Polacy mówią o nim „Wasyl”). Nie mówią już po łemkowsku nawet w domu. Dzieci też uczą wyłącznie po polsku i osiągają skutek odwrotny do zamierzonego. Polacy nimi gardzą zamiast szanować (pomni swojej wielomilionowej Polonii, która też powinna zachować przecież swoją tożsamość narodową), Łemkowie patrzą z politowaniem, czasami się rozżalą. Małżeństwa mieszane najchętniej są izolowane, próbują więc tworzyć jakieś grupy towarzyskie „mieszanych”. I tam już w spokoju ducha „asymilują się”. Czasem jednak zgrzytnie niemile łemkowska mowa rodziców. Na jakichś chrzcinach szarpnie za wątrobę łemkowska piosenka. Wtedy zaboli coś we wnętrzu, odezwie się nieśmiało sumienie i – utonie w alkoholu.
Przeżyliśmy na przestrzeni dziejów różne koleje losu i nie rozpłynęliśmy się całkowicie w żadnym z żywiołów, które nas otaczały.
Z pewnością olbrzymie znaczenie miało nasze graniczne położenie na styku trzech narodów – ruskiego, polskiego i słowackiego, oraz na granicy wschodniej i zachodniej grupy językowej Słowian. Wpływy sąsiadów niejako znosiły się wzajemnie. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że coś jest w tym cichym, spokojnym, wesołym narodzie, który gnie się w dziejowych wichurach, ale ciągle nie daje się złamać. Po każdej burzy to tu, to tara ktoś wstaje i, zaczyna się rozglądać. Gdzież to są nasi? Czy jeszcze ktoś został?
Został!!! Oto wstają „młode, granitowe szeregi”.
Pamiętam, jak płakali moi rodzice, gdy ujrzeli w telewizji zespół „Łemkowynę”. „Boże drogi, myśleliśmy wówczas po wojnie, że to już koniec, że nigdy już nie usłyszymy łemkowskiej nowy. Że nas szlag trafi w ciągu pięciu-dziesięciu lat”.
Z przedziwnym jednak uporem, wbrew wszelkiej logice i rozpaczliwej beznadziei ludzie ci uczyli dzieci swoje łemkowskiego języka. Przekazali nam tyle, ile wiedzieli sami i ile mogli, gdy znajdowali chwilę wytchnienia.
SŁAWA WAM OJCZE I MATKO.
Wasze serca świecić mi będą wiecznie, niczym drogowskazy na drodze, z której nie zejdę już nigdy!
Jarosław Huńka
P.S. Gdyby ktoś chciał z tego, co zostało wyżej powiedziane wyciągnąć wniosek, że Łemkowie „nie lubią” Ukraińców – to będzie w błędzie. Jeżeli zna się odrobinę historię, to trudno nie lubić i nie szanować tego narodu (pieśni ukraińskie są u nas bardzo znane i lubiane). Nie lubimy natomiast ludzi, którzy przyznając sobie prawo do istnienia – nam go odmawiają!