Zapraszamy do lektury kolejnego wywiadu w ramach cyklu rozmów pt. „Łemkowski Ganek”. Rozmawialiśmy z Tomkiem Habdasem, autorem projektu i bloga „W Szczytowej Formie”.
Tomek o sobie:
Nazywam się Tomek i kocham góry!
Tej miłości nagromadziło się we mnie tak dużo, że w pewnym momencie postanowiłem ją wydobyć na zewnątrz. Tak powstał projekt „W Szczytowej Formie”, czyli platforma do dzielenia się pasją, ale przede wszystkim ogromną radością, jaką dają nam góry.
Śmiało mogę powiedzieć, że to mój życiowy cel – spędzać w górach jak najwięcej czasu. Jednak jest ich nieco więcej. Z tych bardziej ambitnych – planuję zdobyć Koronę Ziemi, czyli najwyższe szczyty każdego kontynentu. W chwili obecnej Mont Blanc (2015), Elbrusa (2016) oraz Kilimandżaro (2019) mam już za sobą. Przede mną Aconcagua i Denali. W międzyczasie powoli robi się Korona Gór Europy i przede wszystkim Korona Gór Polski. A planów jest znacznie więcej – Korona Gór Słowacji, Wielka Korona Tatr czy też Korona Himalajów.
A tak poza tym, to mam trochę ponad 30 lat. Urodziłem się i wychowałem w sercu Beskidów – Żywcu, i dlatego też Beskid Żywiecki, Śląski i Mały będą dla mnie zawsze szczególnym regionem. Beskidy są jednak tak samo piękne jak Tatry. Tatry są tak samo cudowne jak Bieszczady, a te niczym nie ustępują swoim kolegom z Małej Fatry. W każdych górach można odnaleźć coś szczególnego i niesamowitego, dlatego nie pytaj, proszę, które z nich lubię najbardziej.
Jakub: Pochodzisz z Żywca. Jeśli spojrzeć na mapę, to jest to dość daleko od Łemkowyny i Beskidu Niskiego, ale myślę, że te regiony może sporo łączyć. Czy w regionie żywieckim ludzie są dumni ze swojej „małej ojczyzny”? Uważasz, że Twoje rodzinne strony cechuje jakiś specyficzny lokalny patriotyzm? Jak to jest w Twoim przypadku?
Tomek: Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to browar Żywiec. Oczywiście, że jesteśmy dumni, i to z wielu powodów. Osobiście doświadczyłem tego dopiero, gdy z Żywca wyjechałem w wieku 19 lat na studia do Warszawy. Okazało się wtedy, że moi nowi znajomi z uczelni znają Żywiec niekoniecznie z powodu słynnego piwa, ale np. z tras narciarskich na pobliskim Pilsku czy Skrzycznem. Nie ukrywam, że ja sam zacząłem wtedy inaczej patrzeć na mój Żywiec. Już nie z perspektywy mieszkańca, ale z perspektywy osoby, która stamtąd pochodzi, tam się urodziła i która zaczyna dostrzegać piękno tej okolicy.
Z czego jesteśmy dumni? Oczywiście z naszych Beskidów – Żywieckiego, Śląskiego, Małego i kawałka Makowskiego. W końcu mamy najwyższy szczyt w Polsce poza Tatrami w okolicy (Babia Góra). Mamy wspaniałą kulturę i tradycję góralską, nadal bardzo mocno kultywowaną i prezentowaną, np. poprzez imprezy w stylu Tydzień Kultury Beskidzkiej. Dzieci i młodzież z Żywiecczyzny tańczą i śpiewają w regionalnych zespołach, a w okresie świąt Bożego Narodzenia przebrani w tradycyjne stroje góralskie odwiedzają domy z kolędą i życzeniami dla domowników. Na beskidzkich halach, np. na Hali Boraczej, nadal odbywa się redyk, czyli uroczyste wyjście pasterza z owcami na wypas, a w beskidzkich schroniskach i restauracjach można spróbować typowo regionalnych dań i napitków, takich jak duszonka beskidzka, kwaśnica czy też warzonka beskidzka.
Trzeba jednak mieć też na uwadze, że sam Żywiec to miasto z prawami miejskimi już od ponad 700 lat, więc rozwijała się u nas głównie kultura mieszczańska, natomiast ta góralska obecna była we wszystkich wioskach dookoła miasta. W samym Żywcu w każdy Nowy Rok odbywa się pochód Dziadów, czyli tak zwane Gody Żywieckie.
Myślę zatem, że jesteśmy bardzo dumni z kultury i tradycji, która cały czas jest u nas kultywowana i przekazywana dalszym pokoleniom, ale i z pięknej okolicy, i tego, co te najbardziej Zachodnie Beskidy oferują. Oczywiście z piwa też jesteśmy dumni, już nie tylko z tego najbardziej znanego, ale i z innych, regionalnych, jakie zaczęły się pojawiać na rynku. No i z Moniki Brodki jesteśmy dumni.
Jakub: Czym byś zachęcił mnie i czytelników, aby przyjechać do Żywca i w Beskid Żywiecki? Co oferuje ten region dla przyjezdnych? Wybierając się tam na weekend, na pewno nie będę się nudził?
Tomek: W zasadzie mógłbym powtórzyć wszystko, co wymieniłem wyżej, ale tak naprawdę Żywiec to dużo, dużo więcej. Miasto położone jest w kotlinie i ze wszystkich stron otaczają je góry. Mamy tutaj Beskid Żywiecki, Śląski, Mały i Makowski. Już sam ten fakt gwarantuje nam, że nudzić w górach się nie będziemy. Ta okolica słynie też z mocno rozbudowanej siatki schronisk górskich, więc, spędzając chwilę nad mapami, można sobie zaplanować bardzo fajne trasy, zarówno te kilkudniowe, jak i jednodniowe pętle. Sam, pomimo, że stąd pochodzę i naprawdę dużo czasu spędziłem w tutejszych górach, nadal odkrywam nowe szlaki i nowe szczyty, które mogę jeszcze tu zdobywać po raz pierwszy.
Jak już się nam znudzą góry (w co nie wierzę, że może nastąpić), zawsze możemy odpocząć nad Jeziorem Żywieckim i skorzystać z wodnych atrakcji, jakie oferuje ten akwen. A w mieście z pewnością powinniśmy przespacerować się po pięknym parku miejskim, zobaczyć kompleks pałacowy, którym kiedyś zarządzali Habsburgowie, odwiedzić XV-wieczną konkatedrę, wejść na jej wieżę i podziwiać miasto oraz okolicę z wysokości. A Ci, którym będzie mało, koniecznie powinni wybrać się wieczorem na Grojec – szczyt na terenie miasta, z którego rozświetlony nocą Żywiec i okolica wyglądają przepięknie. Na koniec zarekomendowałbym jeszcze coś dla fanów fizyki i techniki – elektrownię szczytowo-pompową na Żarze.
Jakub: Obserwując Cię w Internecie, można zauważyć, że bardzo dużo chodzisz po górach. Twoja strona i profile w mediach społecznościowych nazywają się „W Szczytowej Formie”, a to już nam podpowiada, czym zajmujesz się na co dzień i w wolnych chwilach. Gdzie lubisz wędrować bardziej – w Beskidach czy w Tatrach? Pewno jest to trudny wybór, ale jakbyś mógł dokonać decyzji, to gdzie czujesz się bardziej jak w domu? Dlaczego?
Tomek: Nie lubię bardzo takiego porównywania między sobą polskich pasm. Uważam, że każde góry mają coś w sobie i są bardzo wyjątkowe. 2018 rok był u mnie zdecydowanie tatrzański i to tam spędziłem najwięcej czasu. Z kolei 2019 był rokiem beskidzkim, głównie za sprawą Głównego Szlaku Beskidzkiego, który miałem okazję przejść w całości. Zazwyczaj unikam odpowiedzi na pytanie, które góry lubię najbardziej, ale prawda jest taka, że najbardziej ciągnie mnie do domu i chyba właśnie tam ta radość i uśmiech są największe. Mowa oczywiście o Beskidzie Żywieckim. Czuję ogromny sentyment do tego miejsca, bo przypomina mi on moją młodość – pierwsze wycieczki w góry z rodzicami, pierwsze wyprawy i noclegi w schroniskach ze znajomymi w liceum, które sam organizowałem. To wszystko sprawia, że Kotlina Żywiecka jest zdecydowanie najbliższa mojemu sercu. Ale Tatry również uwielbiam i co jakiś czas (co miesiąc lub dwa) czuję potrzebę zawitania w naszych najwyższych.
Jakub: Jak można zauważyć, bardzo duży nacisk stawiasz na bezpieczeństwo w górach, odpowiedni ubiór i przygotowanie. Zwłaszcza jeśli mówimy o Tatrach. Obydwaj znamy dziesiątki obrazków turystów, którzy wybierają się w wyższe partie Tatr zupełnie nieprzygotowani, w tenisówkach, bez grubszej odzieży, a zimą natomiast często turyści wybierają się w góry późnym popołudniem, chyba nie zdając sobie sprawy, że zaraz się ściemni. W jaki sposób można edukować społeczeństwo, aby bardziej poważnie podchodziło do kwestii górskich wędrówek? W jaki sposób Ty to robisz?
Tomek: Dużo już zostało powiedziane w tym temacie i pewnie jeszcze więcej trzeba powiedzieć, ale chyba właśnie najlepszą odpowiedzią jest komunikacja i informowanie na każdy możliwy sposób. Zarówno media, jak i ludzie związani z górami powinni poruszać kwestie bezpieczeństwa w każdy możliwy sposób. Moi koledzy i koleżanki blogerzy górscy, tak samo jak ja, dosyć często wspominają o tym w swoich wypowiedziach i relacjach z przejść górskich. Ja w trakcie prelekcji nie wstydzę się powiedzieć, że kilka razy zdarzyło mi się zawrócić i zrezygnować ze zdobycia szczytu, bo bezpieczeństwo było dla mnie ważniejsze. Takich decyzji nie można się wstydzić, a wręcz przeciwnie.
Z kolei w kwestii ubioru, z jedną z marek, z którą współpracuję, nagraliśmy niedawno krótki poradnik, jak ubrać się w góry zimą i co ze sobą zabrać. Materiał będzie niedługo dostępny w sieci, więc mam nadzieję, że również zwiększy on świadomość osób, które swoją przygodę z górami dopiero zaczynają.
Jakub: Wreszcie nasuwa się pytanie: czy w górach, nieważne czy w Beskidach, czy w Tatrach, jest jeszcze miejsce na refleksję, zadumę, zachwyt nad przyrodą? Czy dzisiaj ten temat nie został już zastąpiony przez rozmowy o tym, kto ma droższy i lepszy sprzęt w góry, oraz przez masowe robienie sobie selfie w najbardziej znanych miejscach?
Tomek: No cóż, robię sobie trochę tych selfie w górach, ale i tak znajduję czas na zadumę i refleksję. A tak na poważnie, to tak, oczywiście że są takie miejsca i jest na to czas. Jak mówiłem wcześniej, nawet w moim Beskidzie Żywieckim są miejsca, które nadal dopiero odkrywam i właśnie takie perełki lubię najbardziej. To są miejsca mniej znane, gdzieś na uboczu, poza najbardziej popularnymi szlakami i właśnie tam, szczególnie w środku tygodnia, można zaznać tej ciszy, pobyć trochę samemu. Kiedy pokonywałem w sierpniu Główny Szlak Beskidzki, to pomimo tego, że codziennie poruszałem się wzdłuż bardzo popularnej trasy, w dodatku w sezonie wakacyjnym, miałem mnóstwo czasu i okazji na zadumę, refleksje i przede wszystkim wielką radość. To chyba kwestia bardzo indywidualnego podejścia, bo uważam, że nawet w tłumie można być samemu.
Każdy z nas ma inny powód, dla którego udaje się w góry. Jeden chce zrobić sobie ładne zdjęcia, ktoś inny jest zdobywcą i chce zaliczyć kolejny szczyt, dla innej osoby jest to dobry trening, i wreszcie znajdzie się też ktoś, kto doceni przyrodę i potrzebuje takiej odskoczni. Nie uważam jednak, że ktoś ma lepsze, a ktoś inny gorsze argumenty i potrzeby. Ważny jest szacunek do drugiego człowieka i życzliwość, którą w górach szczególnie powinniśmy sobie okazywać. Zresztą na nizinach tak samo.
Jakub: Odejdźmy na chwilę od tematu Beskidów i Tatr. Opowiedz nam coś więcej o swojej wyprawie na Kilimandżaro. Wśród Twoich marzeń jest zdobycie Korony Ziemi, a wyjście na najwyższy szczyt Afryki przybliżyło Cię do tego celu. Jak wyglądała wyprawa? Co było najtrudniejsze w całej wspinaczce? No i jakie to uczucie być na prawie sześciu tysiącach metrów?
Tomek: Kilimandżaro było wielką afrykańską przygodą. O tej górze mówi się bardzo dużo, zarówno dobrego, jak i złego. Często przed wyjazdem słyszałem, że to wielka komercja, że jak się zapłaci, to każdy tam może wejść itp. Zawsze marzyłem o tym szczycie i ogromnie się cieszę, że udało mi się je zrealizować. Przez większość czasu traktowałem to wejście faktycznie jako przygodę, aż nagle w dzień ataku szczytowego, mniej więcej na wysokości 5300 m n.p.m., zaatakowała mnie choroba wysokościowa i zaczęła się walka. Nie pierwszy raz miałem objawy wysokościówki, ale pierwszy raz dopadła mnie w tak nieprzyjemny sposób. Na ostatnich metrach miałem ochotę położyć się na ziemi i spać. Musiałem się cały czas rozbudzać i zmuszać do kolejnych kroków i tak aż do szczytu. Sam wierzchołek i Uhuru Peak to dosłownie 10 minut, w trakcie których udało nam się zrobić zdjęcie pamiątkowe. Niestety na szczycie warunki były bardzo trudne. Byliśmy w chmurze, z której padał zamarznięty deszcz, my sami wyglądaliśmy jak sople lodu i myślę, że każdy z nas chciał schodzić czym prędzej niżej. Chyba dopiero gdy wróciłem na wysokość około 5000 m n.p.m., dotarło do mnie, co się właśnie wydarzyło. Zdobyłem Dach Afryki, mój kolejny wymarzony cel i pobiłem swój rekord wysokości. To była piękna chwila i łzy napłynęły mi wtedy do oczu.
Kilimandżaro wspominam bardzo dobrze i szczerze, chętnie wybrałbym się tam ponownie. Szczególnie ze względu na afrykańską agencję, która opiekowała się nami w trakcie trekkingu. Kilimandżaro nie da się zdobyć inaczej, trzeba skorzystać z usług lokalnej firmy i przewodnika. Ale to jest dodatkowy walor tego miejsca. Z tanzańską ekipą szybko złapaliśmy dobry kontakt i cała nasza grupa była im bardzo wdzięczna za pomoc w trakcie wejścia. Do tej pory mam zresztą internetowy kontakt z naszym głównym przewodnikiem Geofreyem.
Jakub: Wróćmy jeszcze na chwilę w Beskidy. Na Twoim blogu przeczytałem, że byłeś także w Beskidzie Niskim! Jak wspominasz tę wędrówkę? Którędy dokładnie wędrowałeś? Myślisz, że Beskid Niski jest tym jednym z ostatnich regionów, które nie są zawładnięte przez masową turystykę?
Tomek: Wstyd się przyznać, ale Beskid Niski odkryłem dopiero w wakacje 2019 i to w dodatku przez przypadek. Miałem jechać w ukraińskie Bieszczady na Pikuj, ale pogoda pokrzyżowała mi plany i spontanicznie wylądowałem w Niskim. Tu wydarzyła się magia. Od pierwszego trekkingu to miejsce całkowicie mną zawładnęło. Historia, tajemnica, ale i właśnie pewna magia, którą tutaj się mocno czuje, urzekła mnie od samego początku. Oczywiście w trakcie pierwszej wizyty udałem się tam, gdzie najwyżej, czyli na słowacki Busov oraz graniczną Lackową. Zdążyłem zobaczyć również Żydowskie oraz wypić kawę w schronisku pod Magurą Małastowską.
W trakcie tej pierwszej wizyty zrozumiałem, że piękno Beskidu Niskiego to nie szczyty i rozległe panoramy, a coś zupełnie innego. Tu chodzi o doliny, o historię, która w nich tkwi, oraz o ciszę i spokój, jaki tu panuje. Z niecierpliwością czekałem, aż zawitam w Niski ponownie właśnie w trakcie Głównego Szlaku Beskidzkiego. Warto było czekać. Czerwony szlak zaprowadził mnie w takie miejsca jak wieś Hańczowa, cały Magurski Park Narodowy, Wisłoczek i wreszcie coś, co najbardziej mnie urzekło – wieś Chyrowa. Nie ukrywam, że bardzo spodobały mi się również uzdrowiska Rymanów-Zdrój oraz Iwonicz-Zdrój. Śmiało mogę przyznać że trasa GSB, która przebiega przez Beskid Niski, była dla mnie dużą niewiadomą przed samym przejściem, ale okazała się jednym z piękniejszych odcinków, jakie wtedy pokonałem. Z jednej strony zasługuje on na większy rozgłos i uznanie, z drugiej chciałoby się, żeby nadal pozostał nieodkryty, niezadeptany i spokojny. Zdecydowanie jest tam cisza, a niektóre wsie i doliny wyglądają, jakby czas się tam zatrzymał.
Jakub: Na koniec, nieco już tradycyjnie, pytam swoich rozmówców o ich sekretne miejsce w górach, do którego lubią wracać i które ma dla nich wielkie znaczenie. Czy Ty również masz takie?
Tomek: Oczywiście mam kilka takich miejsc, jednym z nich jest Babia Góra i jest to pewnie mało oryginalna odpowiedź. Mam jednak wrażenie, że z tą górą wiążę mnie jakaś więź. Uwielbiam wchodzić na nią ze strony słowackiej, Slanej Vody – piękna trasa. Drugim takim miejscem jest Rysianka, również w Beskidzie Żywieckim, bo z tym miejscem wiąże się cała masa miłych wspomnień, już od lat dziecięcych.
Są też takie miejsca, które staram się raz w roku albo przynajmniej raz na dwa lata odwiedzać, bo szczególnie mnie urzekły i lubię do nich wracać. Na tej liście są: Rytro w Beskidzie Sądeckim, Wysoki Wierch w Pieninach, Klak w Małej Fatrze na Słowacji, Baraniec w Tatrach Zachodnich, Halicz w Bieszczadach. Myślę, że Chyrowa w Beskidzie Niskim dołączy do tego spisu, i Gościniec Banica prowadzony przez mojego przyjaciela Jędrzeja również w tej części Beskidów. To idealne miejsce na odpoczynek i odcięcie się od świata zewnętrznego.
Jakub: Dziękuję serdecznie za rozmowę. Życzę Ci wielu górskich wędrówek, tych po rodzinnym Beskidzie Żywieckim, jak i w dalekich i wysokich górach. Do zobaczenia na szlaku!
Tomek: Dziękuję serdecznie i również wszystkim czytelnikom wspaniałych górskich podróży życzę. Widzimy się na szlaku.