Kiedy po raz pierwszy pokazał światu swoje tłumaczenie – w łemkowskim środowisku zawrzało. Poruszeni, choć może jednak obruszeni, poczuli się ci, którzy zawodowo lub quasi-fachowo zajmują się językiem. Oto ktoś bez wykształcenia (tego językowego, bo osoba dobrze wyedukowana – jest wziętym architektem) zabrał się za robienie przekładów na język łemkowski.
I zrobił to. Nie byle jak zresztą. Następnymi tłumaczeniami (na szczęście nie przejął się, a przynajmniej nie zniechęcił krytyką, jaka po ukazaniu się pierwszej książki spadła na niego jak grom z jasnego nieba, nie za jakość tłumaczenia, ale za sam fakt, że się za to zabrał) udowodnił, że bawi się językiem, zna go i czuje. Dobrze. Bardzo dobrze. I o przekładach, problemach i różnych takich porozmawialiśmy z Piotrem Krynickim, który dotychczas przetłumaczył na łemkowski język „Małego Księcia” Antoine de Saint-Exupéry, „Kubusia Puchatka” A.A. Milne, „Bombla” Mirosława Nahacza, „Trzy kobiety pod orzechem” Vaclava Pankovčina i „Folwark zwierzęcy” George’a Orwella.
Dużo czytasz?
Tak, teraz czytam dużo… dziecięcych książek. Taki czas u nas. Dwa, trzy razy jedną książkę, bez przerwy, bo tak sobie życzy nasz Mychaś. Nasz Seman też już się pomału bierze za „czytanie” i też się dopomina, oj mocno się dopomina. I dzięki temu nauczyłem się czytać dwie książki jednocześnie. Na to inne, „moje” czytanie, nie ma zbytnio czasu. Ale plan jest taki, żeby jednak kiedyś był.
Czemu zacząłeś tłumaczyć teksty na łemkowski? To z zamiłowania do języka, czy może uważasz, że mamy za mały wybór łemkowskojęzycznych tekstów albo są za mało ciekawe?
Chciałem sprawdzić moje językowe umiejętności. Przekonać się, czy jestem w stanie po łemkowsku wyrazić nie tylko to, co odnosi się do zwykłych, codziennych spraw. Chciałem się dowiedzieć, czy mój ojczysty język jest dla mnie językiem, w którym mogę wyrazić wszystko, co tylko zechcę. Czy jest moim pierwszym językiem. Jak się o tym przekonać? Nie było kogo zapytać. I przyszło mi na myśl, żeby usiąść nad jakimś tekstem i przetłumaczyć go na język łemkowski. Tylko nad jakim tekstem… Bardzo szybko znalazłem, jak mi się wtedy wydawało, odpowiedni.
A zamiłowanie to silne określenie. To może i przez to…
Co do wyboru łemkowskich tekstów, to słowo „mały” jest według mnie nie na miejscu. My nie mamy wyboru. Ile się ukazuje autorskich, łemkowskich bądź przetłumaczonych na język łemkowski książek na rok? Ile czasopism? Wszystkiego razem? Nie ma z czego wybierać. Żeby czytać po łemkowsku, trzeba czytać wszystko, co tylko się ukazuje. I nie oglądać się na to, czy ciekawe, czy nie.
Dlaczego zacząłeś od „Małego Księcia”? A może zacząłeś od czegoś innego, ale to „Mały Książę” pierwszy został pokazany światu?
„Mały Książę” był pierwszy, ale tłumaczenie wcale nie miało być „pokazywane światu”, nie taki był tego cel. Niedawno słuchałem rozmowy między tłumaczami języków mazurskiego, wilamowskiego i śląskiego. Wszyscy oni przetłumaczyli „Małego Księcia”. Wszyscy oni dostali od moderatora to samo pytanie i odpowiadali bardzo podobnie, że piękna literatura, że uniwersalne wartości, że książka znalazła się w publicznej domenie (i nie trzeba już licencji). I ja się z tym wszystkim zgadzam, oprócz argumentu o publicznej domenie, bo kiedy publikacja była przygotowywana w 2013 r., wydawnictwo Lemko Tower musiało mieć zgodę i licencję od Editions Gallimard. Dla mnie, kiedy postanowiłem zmierzyć się z „Małym Księciem”, najważniejsza przyczyna była bardzo prozaiczna, że tekst jest krótki, a język prosty, w miarę prosty…
Tłumaczysz z oryginałów czy tłumaczeń z innych języków?
Zawsze mam pod ręką oryginał. To podstawa mojej pracy nad tekstem, ale wykorzystuję też przekłady innych słowiańskich języków. Przykładowo przy pracy nad „Małym Księciem” wspomagałem się czeskim, polskim, słowackim i ukraińskim (wymienione w alfabetycznej kolejności) tłumaczeniami. To żaden sekret, że te tłumaczenia są ułatwieniem, pomocą przy robieniu przekładu, przy nadawaniu literackiej formy roboczemu tekstowi. Dodatkowo, interesująca była dla mnie sama analiza, porównywanie tych językowych wersji.
Co jest dla Ciebie pomocne przy tłumaczeniach (jakieś konkretne stare gazety, literatura, słowniki, język potoczny itp.)? Po jakie teksty, źródła (współczesne albo stare) sięgasz?
Wszystko wymienione jest przydatne: język potoczny, wspomnienia, pieśni, piosenki, archiwalne czasopisma, wydawnictwa emigracyjne, słowniki, literatura i współczesne periodyki, nagrania. W Internecie można dzisiaj znaleźć mnóstwo pisanych i mówionych źródeł. I z tych źródeł można czerpać.
Z jakimi problemami się spotykałeś (albo dalej spotykasz) przy tłumaczeniach? Czego byś potrzebował, żeby pracowało Ci się łatwiej?
Brakuje mi czasu. Zawsze na koniec trzeba się spieszyć, bo już trzeba wysyłać, już składać, już drukować, a tu można by jeszcze coś zmienić, a tu jeszcze nie wiem, które z możliwych słów wybrać. Więcej czasu, wtedy, tak myślę, ze wszystkim było by łatwiej.
Czy trafia Ci się, że brakuje Ci słów? Jeżeli tak, to co wtedy robisz? Tworzysz nowe słowa czy zapożyczasz? Który sposób bardziej lubisz albo uważasz, że jest lepszy?
Ciągle mi się to przytrafia. Kiedy się rozmawia, to nie zwraca się uwagi na pojedyncze słowa. Ale jeśli je zapiszę, to od razu widzę, że to czy tamto słowo jest nie takie, nie tak bym to powiedział. Nie wygląda dobrze, nie brzmi. A jak mi nie odpowiada, to trzeba dać inne. Jak mam, to dam. A jak nie mam, to trzeba szukać, u siebie, albo u innych. Tworzenia nowych słów się obawiam. Chyba, że wymaga tego konwencja oryginału. Przy „Kubusiu Puchatku” się nie bałem, to była dobra zabawa.
Jak oceniasz usystematyzowanie języka łemkowskiego?
Trzeba, żeby mądre głowy dokończyły to „usystematyzowanie”. Aktualizacja zasad jest konieczna. Żeby osoba, która chce napisać list, artykuł, wiersz czy książkę, już więcej nie musiała się zastanawiać, jak zapisać dane słowo. Albo jak jest w gramatyce, na którą ciągle się powołujemy, ale nikt nie pisze całkowicie zgodnie ze wszystkimi zapisanymi tam zasadami, albo czy jeszcze jakoś inaczej.
Który z tekstów tłumaczyło Ci się najtrudniej?
Tego nie jestem w stanie określić. Każdy tekst był inny i wszystkie były trudne. Ale taką trudność to ja lubię. To przyjemność męczyć się przy takiej pracy.
Czy docierają do Ciebie słowa uznania od naszego środowiska czy tylko krytyka (która i u nas, od razu, niestety, pojawiła się przy okazji opublikowania Twojego pierwszego tekstu – „Małego Księcia”)?
Jeżeli chodzi o bezpośrednie komentarze od czytelników, to moje tłumaczenia były przyjęte z uznaniem i cieszyły się zainteresowaniem. W medialnych wypowiedziach – nie było takich słów za wiele, jak dobrze pamiętam, ale były. To znaczy, że docierają. Ważną dla mnie recenzją „Małego Księcia” była ta umieszczona w „Besidzie”. Pan Piotr Trochanowski swoimi ciepłymi słowami dodał mi wiary w to, co robię. Jego krytyczne uwagi przyjąłem z pokorą, co więcej – wziąłem z nich naukę, pamiętam o nich i staram się nie powtarzać błędów. W tym czasopiśmie wydrukowana też była zbiorcza recenzja trzech książek: „Bombla”, „Trzech kobiet” i „Kubusia Puchatka”. A co do drugiej części pytania – to już było dość dawno – według mnie krytyka zawsze jest potrzebna, o ile jest konstruktywna, bo jeśli nie, to „ni to zysk, ni pożytek”.
Naszą (moją i moich braci) pracę przy serii Golem zauważono i wspomniano w czasopiśmie baczwańskich Rusinów „Ruskie Słowo”. Tłumaczenie książki „Kubuś Puchatek” wysoko ocenił prof. Henryk Fontański w swoim artykule „Kреативность и культурная адаптация в переводе повести Winnie-the-Pooh Алана А. Милна на лемковскій язык”.
Oprócz wyżej wymienionych recenzji, pamiętam z jakim wzruszeniem moja żona czytała po łemkowsku „Małego Księcia”. A nasz Mychaś już prosi wieczorami, żeby mu czytać WINIPU abo IJKA. To te recenzje są dla mnie najważniejsze.
Nad czym obecnie pracujesz i kiedy pokaże się to w druku?
W tym roku ministerstwo przyznało dotację Stowarzyszeniu Lemko Tower na jedną książkę z serii Golem. Będzie to pozycja wzięta ze współczesnej słowackiej literatury. Víťo Staviarsky „Kale Topanky”, co po romsku oznacza czarne trzewiki. W 2013 r. dzieło preszowskiego pisarza uznano za najlepszą słowacką książkę i przyznano nagrodę Anasoft Litera. Spodziewam się, że jesienią książka będzie wydana i kto tylko zechce, będzie mógł poznać się z Wroną, Ferdim, Sabiną i ich przygodami.
Czy jest coś, co sam chciałbyś przeczytać po łemkowsku, ale niekoniecznie, żebyś musiał to tłumaczyć?
Chciałbym czytać i wielką i małą literaturę, może jakiś kryminał. Chciałbym wziąć do ręki i przeczytać, pisaną po łemkowsku, nową, świeżą książkę.
Takie mam marzenie. Nie do spełnienia. Żeby chociaż tylko co dziesiąta albo nawet co trzydziesta książka, jaką chciałbym przeczytać, była też w łemkowskiej wersji językowej. Chciałbym mieć mały wybór.