Nazywam się Tomek Kmiecik, pochodzę z małej miejscowości, która znajduje się na trasie z Jasła do Nowego Żmigrodu. Z wykształcenia jestem inżynierem budownictwa. Mam to szczęście i pecha, że w mojej branży nie brakuje pracy, ale brakuje zawsze czasu. Mieszkam u podnóża Beskidu Niskiego, a z tarasu mojego domu rozpościera się piękna panorama masywu Magury Wątkowskiej. Interesuję się turystyką pieszą w minimalistycznej odsłonie oraz fotografią krajobrazu. Fascynuje mnie również beskidzka flora, szczególnie zastosowanie roślin w kulinariach i prostej medycynie.
Jakub: Najwięcej o Tobie można się dowiedzieć, śledząc Twój profil na Instagramie (@minima_lis), gdzie publikujesz swoje relacje z wypraw w góry. Dominuje Twój rodzinny i najbardziej Ci bliski Beskid Niski. Skąd u Ciebie taka pasja do górskiej łazęgi? Opowiedz o początkach Twojego chodzenia po górach.
Tomek: Od maleńkości, mieszkając na wsi, miałem szanse obcowania z przyrodą i już wtedy doświadczałem jej piękna. Kiedy byłem maluchem, tato sadzał mnie w wiklinowym siodełku i wiózł nad rzekę przez pięknie, złocące się w popołudniowym słońcu łąki, pstrokate od wielobarwnych kwiatów.
Dzieciństwo spędzałem z braćmi i kuzynostwem. Na ściśle określonej miedzy za sadem mieliśmy punkt spotkań. Każdy zabierał ze sobą wikt i narzędzia – nierzadko były to noże kuchenne, przez co mama narzekała, że nie ma czym przygotować obiadu. Tak wesoła i rozwrzeszczana gromadka ruszała w kierunku lasu. Zajęci budowaniem szałasów, potrafiliśmy wrócić dopiero na kolacje.
Miłością do gór zaraził mnie właśnie tato – zimą zabierał nas na narty, a latem jeździliśmy na rowerach. Lepiej ode mnie znał leśne ścieżki i beskidzkie doliny. Właśnie podczas tych wypadów na rowerze przejeżdżaliśmy przez nieistniejące już wsie łemkowskie, mijaliśmy stare krzyże, kapliczki i ziemianki. Bardzo mnie to zaintrygowało. Zacząłem wypytywać tatę. Ten wytłumaczył mi tylko tyle, ile sam wiedział – dla mnie było to za mało. Postanowiłem szukać informacji w Internecie. Im bardziej zgłębiałem historię Łemkowyny, tym bliższa stawała się ona mojemu sercu. Najpierw studiowałem stare mapy, porównywałem z obecnymi, po czym ruszałem w teren i szukałem śladów łemkowskiego istnienia. Później, gdy ze Śląska miałem daleko do domu, często czytałem opowieści ludzi z regionu, by choć na chwilę przenieść się w Beskid Niski. Na trzecim roku studiów zapisałem się na kurs przewodnicki do SKPB Gliwice (serdecznie pozdrawiam Harnasi), gdzie dowiedziałem się dużo więcej nie tylko o Łemkach, ale także o topografii i etnografii całego Łuku Karpat. Poznałem masę ciekawych miejsc i spędziłem sporo czasu ze wspaniałymi ludźmi. Tak moja miłość do wędrowania rozkwitała.
Zazwyczaj wędrujesz sam czy w towarzystwie?
Z początku chodziłem po górach w większym gronie, najpierw ze szkolnymi wycieczkami, później ze znajomymi, a na końcu biorąc udział we wspomnianym już kursie.
Teraz wędruję głownie sam, trudno jest zorganizować grupę lub trafić w taki termin, by pasował znajomym. W sumie dobrze! Doświadczyłem dzięki temu czym jest kontemplacja i poznawanie siebie. Taki paradoks. Mając przed sobą ogrom pejzażu, niejednokrotnie przytłaczającego swym pięknem, człowiek może się skupić na sobie. Staje sam naprzeciw tym cudom i po prostu oddaje się chwili. Jego myśli przepełnia cisza, a zmysły czerpią garściami to, co go otacza. Będąc sam na sam z przyrodą, prowadzimy rozmowę z sobą, układamy w głowie plany, porządkujemy różne sprawy. Ja miałem takich chwil bardzo wiele i chyba nic nie działa tak dobrze na mnie jak „medytacja” w górach.
https://www.instagram.com/p/BX_TrBFhqq_/?utm_source=ig_web_copy_link
Obserwując Twoje wyprawy w Internecie, możemy się dowiedzieć, że upodobałeś sobie wschody słońca. W czym wschody mają przewagę dla Ciebie nad zachodami? Przecież dla przeciętnego górskiego wędrowca wschód oznacza pobudkę o wczesnej godzinie, która zniechęca niejednego śmiałka.
Pewnego razu, kiedy spałem na Otrycie, chatkowy zadał mi pytanie, co tak naprawdę widzę w tych wschodach. Przecież słońce przemierza nieboskłon od milionów lat. Wchodzi na wschodzie, zachodzi na zachodzie. Co w tym fascynującego? Nie ukrywam, zatkało mnie. Zatkało mnie, bo nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Dla mnie nie jest to po prostu astronomiczny aksjomat, to coś więcej. To moja modlitwa, mój rachunek sumienia, moja spowiedź i rozgrzeszenie. Stojąc na szczycie góry, wyczekuję na pierwszy promień słońca, i jestem podniecony, jakbym miał się spotkać z niewidzianym od dawna przyjacielem. Z każdą sekundą krajobraz się zmienia, wokół słychać radosny ptasi śpiew, wszystko budzi się do życia. Tak piękny spektakl potrafi wpompować w człowieka tyle pozytywnej energii, że problemy dnia codziennego zdają się być błahostką.
Jak się przygotowujesz do takiego wyjścia na wschód słońca w Beskidzie? Masz jakieś miejsce w Beskidzie Niskim, które mógłbyś polecić czytelnikom?
Cały proces jest mniej lub bardziej chaotyczny, zawsze w jakiś sposób szalony.
Czasem kiedy siedzę w domu, przeglądam o godzinie 23 pogodę i, widząc, że będą super warunki następnego dnia, w pośpiechu przygotowuję cały sprzęt. To jest pierwszy krok – sprawdzenie pogody. Pogodę można oszacować na podstawie tego, co działo się dzień wcześniej. Na przykład bardzo często po gorącym dniu zakończonym burzą możemy spodziewać się mgieł następnego ranka.
Drugi etap to określenie lokalizacji. Może jakiegoś grzbietu, a może doliny. Ja kieruję się znajomością terenu i dobrze wiem, gdzie mogę się spodziewać jakich zjawisk. Na przykład, gdy prognoza zapowiada gęste mgły, to unikam dolin, tam słońce dotrze dopiero wtedy, gdy będzie już wysoko, i rozgoni białe pierzynki, a wtedy jego barwa nie będzie już tak atrakcyjna. Jeśli znam okolice, próbuję wstępnie ułożyć w głowie kadr.
Następnie posiłkuje się programami dostępnymi w Internecie i tworzę panoramę wokół wybranej lokalizacji. Bywa i tak, że na tym etapie ją zmieniam.
Później sprawdzam dokładnie, o której godzinie i jakim miejscu słońce pojawi się na horyzoncie. Ustawiam budzik. 3 godziny snu – świetnie! Zdrzemnę się w ciągu dnia.
Jeszcze ostatnie sprawdzenie listy sprzętu i można iść „spać”.
Po przebudzeniu jednym susem wskakuję w przygotowane ubranie i zbieram graty do samochodu. Jadąc, mogę zweryfikować to, co wywróżyły pogodynki. Jeśli warunki są zgoła inne, realizuję plan B.
Dla kogoś, kto woli rozległe panoramy i dalekie obserwacje, poleciłbym Cergową – z nowo otwartą wieżą widokową. Grzywacką nad wsią Kąty oraz całe otoczenie z Bucznikiem i podejściem na Kamień (czerwony szlak).
https://www.instagram.com/p/Bvql_xXFsVi/?utm_source=ig_web_copy_link
W zeszłym roku miałeś okazję zostać chatkowym w studenckiej bazie noclegowej w Zyndranowej, we wschodniej części Beskidu Niskiego, niedaleko Barwinka. Możesz powiedzieć coś więcej? Jak można zostać takim chatkowym? Co sprawiło, że przez tydzień opiekowałeś się takim miejscem?
Zgadza się, w tamtym roku miałem to szczęście, że przez tydzień opiekowałem się chatką studencką SKPB Rzeszów. Chatkowym/bazowym może zostać każdy, kto kocha góry, czuje się z nimi związany lub po prostu jest skłonny poświęcić swój wolny czas.
Decyzja ta, jak wiele w moim życiu, była bardzo spontaniczna. Będąc jeszcze w Gliwicach na studiach, przeglądałem Facebooka i natrafiłem na ogłoszenie na profilu Koła. Nie zastanawiałem się zbyt długo i za chwilę napisałem oficjalnego maila do Daniela – przewodnika i członka SKPB.
Mnie nie trzeba było namawiać, bo górki kocham, Beskid Niski mam w sercu, a samo to, że można mieszkać w sercu Karpat, już wywoływało ciarki na moich plecach.
Bycie chatkowym to nie jest na pewno łatwe zadanie. Co było największą trudnością i co sprawiało Ci najwięcej problemów?
Otóż nie! Ja, chłopak ze wsi, nie miałem większych trudności w tym „fachu”. Sporo czynności związanych z prowadzeniem chatki wykonywałem, będąc dzieckiem.
Drewno na opał rąbałem zawsze w wakacje u dziadka, była to świetna okazja, żeby spędzić z nim czas i zarobić parę złotych. Musiałem się wtedy zmierzyć ze stertą buka, brzozy, lipy. Miło wspominam te chwile – przyjemny dla ucha trzask pękających od uderzenia siekierą pniaków, towarzyszący temu piękny zapach olejków i żywic, jaki wydzielały otwarte krąglaki.
W zależności od charakteru bazy zakres obowiązków może się różnić. Gdzieś nie będzie łatwo dostępnego źródła wody, gdzieś nie będzie prądu, a gdzie indziej spać będziemy w namiocie. Na pewno jako bazowy musimy meldować nowych turystów, prowadzić finanse i dbać o porządek w bazie/chatce. Zyndranowa to hotel wśród tego typu obiektów. Nie brakuje tam niczego, a ciszy i spokoju jest nawet aż nadto. Pełniąc tygodniową wartę, należy przygotować łóżka dla włóczykijów, napalić pod kuchnią i nabrać ze studni wody, by strudzony turysta mógł wieczorem wypić kubek ciepłej herbaty. Po wyjściu turysty należy pościelić łóżka i zamieść izbę.
Jestem pewien, że każdy, kto nie boi się wyzwań, poradziłby sobie nie gorzej ode mnie. Jest to świetna okazja, żeby odpocząć na wakacjach, a przy okazji spotkać ciekawych ludzi. Chatka w Zyndranowej stoi na uboczu, daleko stąd do popularnych szlaków. Spis baz studenckich można znaleźć na przykład na Wikipedii. Potem zostaje już kontakt z prowadzącym je Kołem i ustalenie dogodnego dla nas terminu.
Jakbyś miał wymienić największą radość, jaką przyniósł Ci tamten tydzień w Zyndranowej, to co byś powiedział?
Na pewno odpocząłem. Zanim trafiłem do chatki, broniłem tytuł magistra i oddawałem budowę jednocześnie, więc o czasie wolnym mogłem zapomnieć. Odpoczynek to jedno, ale najważniejsze to to, że przekonałem się jak nie wiele trzeba, by być szczęśliwym. Wystarczy zapomnieć o bezsensownej gonitwie za dobrami materialnymi i żyć blisko natury. Do tego w takich okolicznościach trafili się przemili i ciekawi goście. Grupa harcerzy, rowerzysta z Poznania, szukający wytchnienia od korporacyjnego życia, a nawet dźwiękowcy grupy Wilki. Serdecznie ich wszystkich pozdrawiam. Stworzyli oni w Zyndranowej niesamowitą atmosferę, którą będę pamiętał do końca życia.
https://www.instagram.com/p/BnVt06NlDA4/?utm_source=ig_web_copy_link
Wróćmy jeszcze na chwilę do Twoich górskich wędrówek. Ostatnio upodobałeś sobie jeszcze jedną formę odpoczynku na łonie natury Beskidu Niskiego, a mianowicie leżenie na hamaku. Czy możesz powiedzieć coś więcej o hamakach? Czy można je rozkładać wszędzie? Czy wybierając się na jednodniową wyprawę, zmieścimy go do plecaka? Co takiego jest w hamaku, że lubisz go zabierać ze sobą w góry?
Tak, z hamakiem podróżuje już kilka lat – nie tylko po Beskidzie Niskim – i mogę ze śmiałością polecić go do odpoczynku podczas przerwy w wędrówce, oraz jako świetną alternatywę dla namiotu. Ze względu na prostotę budowy jest bardzo lekki, a noszenie „paru” gramów opłaci się, kiedy zmęczone nogi będą wołały litości. Po spakowaniu, cały zestaw, tj. liny, taśmy i hamak, zajmuje nie więcej miejsca niż butelka wody 0,7 l.
Hamak rozłożyć można praktycznie wszędzie. Jeśli ktoś się uprze to nawet na pustyni. Nie śmiej się teraz! Parę lat temu bujałem się w hamaku na plaży nad Bałtykiem. Ogranicza nas jedynie nasza inwencja.
Co takiego jest w hamaku? Pomyśl sobie, że jesteś w upalny dzień gdzieś na szlaku, powiedzmy w Beskidzie Sądeckim, np. w drodze na Niemcową. Z nieba leje się żar, a z Ciebie pot spływa strumieniami. Marzysz tylko, by się położyć i wyciągnąć zmęczone nogi. Zdyszany docierasz do granicy lasu z łąką i czujesz jak rześkie i wilgotne powietrze przepełnione przepiękną mieszanką żywic i zapachem leśnej ściółki omiata twoje spocone czoło. W mgnieniu oka rozkładasz hamak pomiędzy dwiema srebrnymi jodłami i bezwładnie padasz w falujący na wietrze kawałek tkaniny. Impet, z jakim runąłeś w objęcia hamaka, wprowadza go w ruch harmoniczny, kołyszący Cię do drzemki. Zamykasz oczy i oddajesz się błogiej sjeście. Ot, cała filozofia.
Tak na koniec, mógłbyś zdradzić Twoje ulubione miejsce w Beskidzie Niskim, czy ogólnie na Łemkowynie, że lubisz tam wracać? Ulubiony szlak, góra z widokiem, a może cerkiew lub przydrożna kapliczka?
Normalnie bym tego nie zrobił, bo jeśli chodzi o Beskid Niski, to jestem samolubem i najpiękniejsze miejsca pokazuje osobiście, by chronić je od „tłumów” – choć to pojęcie w Beskidzie Niskim jest raczej słabo poznane. Nie dziele się, ale z racji naszych dobrych relacji zrobię wyjątek. Moje ulubione miejsce? Trudno wskazać jedno. Polecam przepiękną polanę na zboczach Wysokiego nad wsią Żydowskie, najlepiej podwieczorną porą, gdy nikogo już nie spotkamy na szczycie. Warto także udać tuż przed zachodem w okolice wsi Długie lub Czarne, na granice lasu. Jesienne ciepłe słońce wypełnia wtedy doliny, eksponując zarośnięte trawą miedze niczym zmarszczki na twarzy – pamiątkę po Łemkach. Warto też poza sezonem pospacerować doliną Jasiołki, aż do jej źródeł. Jest do dla mnie jedna z najbardziej dzikich części Beskidu Niskiego, miałem okazje przekonać się o tym, wędrując tamtędy nocą w zimie. Nieistniejąca wieś Regietów Wyżny wcięta głęboko między zbocza Jaworzynki i Rotundy – warta polecenia. Góra z widokiem? Niewiele takich w Beskidzie Niskim. Grzywacka z przepiękną rozległą panoramą. Bardzo urokliwa jest cerkiew w Olchowcu z równie starym kamiennym mostkiem i wcale niedaleko kamienny kościółek w Hucie Polańskiej, a także niedawno wyremontowana dzwonnica w Polanach Surowicznych. Ulubiony szlak? Najlepsze są trasy bez szlaku.
Dziękuję za rozmowę!
Również dziękuję. Do zobaczenia na szlaku, czytelniku!