Wojciech Fibak, polski sportowiec, a obecnie kolekcjoner sztuki, robi sobie z nim zdjęcia. Muzeum Narodowe – nie dość, że wystawia – to również skupuje jego dzieła. Każdy z jego obrazów jeszcze przed namalowaniem ma już swojego nabywcę. Stale współpracuje z Ruską Bursą.
Mowa o Andrzeju Żygadle – polskim malarzu z Białobok, niewielkiej miejscowości koło Przeworska, o artyście, który jest także pasjonatem drewnianej architektury i jednym z niewielu wybitnych znawców sakralnej, drewnianej architektury południowo-wschodniej Polski. Malarska twórczość Andrzeja Żygadły pokazywana była m. in. w krakowskiej galerii Art Agenda Nova, Muzeach Narodowych w Krakowie i Gdańsku, Nowohuckim Centrum Kultury czy w galerii domu aukcyjnego DESA Unicum w Warszawie. Był stypendystą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Namalował obraz „Derewce”, który był głównym motywem łemkowskiego plakatu upamiętniającego 70. rocznicę Akcji Wisła.
Тrudno jest być malarzem?
Pytanie powinno być zakończone dopiskiem „i dlaczego tak?”. Jako odpowiedź zacytuję fragment tekstu Jacka Kaczmarskiego pt. „Kuglarze”: jest z tego pieniądz na przehulanie, nie ma na dzieci, dom i ogródek. To nie wyczerpuje tematu i jest jedynie opisem stanu faktycznego, bez wskazania przyczyny.
Skończyłeś malarstwo w pracowni prof. Leszka Misiaka na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ale w trakcie studiów podjąłeś jeszcze drugi, nie mniej wymagający kierunek – konserwacja i restauracja dzieł sztuki. Mało było pracy na malarstwie?
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. A tak na poważnie, to aby uzasadnić podjęcie drugiego kierunku na konserwacji, muszę zacząć od „Księgi Rodzaju”, czyli wrócić do czasów nauki w gimnazjum. Wtedy moje zainteresowania sztuką zaczęły się krystalizować wokół poznawania i zachowywania sztuki dawnej. Dużą rolę odegrał tu Jarek Giemza i w mniej bezpośrednim stopniu Jerzy Tur. Równolegle zaczęło mnie fascynować tworzenie nowej sztuki, którą to fascynację doglądała moja nauczycielka plastyki Beata Drzystek. Dalsze wybory są tylko konsekwencją powyższego. Od tamtego czasu zacząłem orbitować wokół historii sztuki, konserwacji zabytków i twórczości plastycznej, kładąc tylko większy lub mniejszy nacisk na daną dziedzinę w danym czasie. To doprowadziło do „pójścia” na malarstwo, a następnie na konserwację.
Dzięki malarstwu można zatrzymać, czy w pewien sposób wskrzesić to, czego już nie ma, dzięki konserwacji – zatrzymać proces przemijania, przywrócić do stanu świetności. Tak mi się wydaje. Te dwie dyscypliny się uzupełniają, ale czy z którąś z tych dziedzin bardziej łączysz swoją zawodową przyszłość?
Co do cech przypisanych malarstwu i konserwacji to chętnie bym polemizował, ale podejrzewam, że dyskusjom nie byłoby końca, dlatego przechodzę od razu do odpowiedzi na pytanie. Niestety, zawsze działalność w jednej z interesujących mnie dziedzin powodowała stagnację w pozostałych. Z tego powodu od dawna zastanawiałem się, na którą położyć nacisk. Ostatecznie zdecydowałem najwięcej czasu poświęcić malarstwu. Przekonały mnie do tego opinie kilku bardzo ważnych dla mnie osób, które z dużym niepokojem spoglądały na moją absencję twórczą. Dwie takie opinie bardzo mocno utkwiły mi w pamięci. Autorem pierwszej jest prof. Leszek Misiak, który w 2011 roku tak skomentował moją decyzję o podjęciu drugiego kierunku: Wiele osób mimo swoich najlepszych chęci nigdy nie będzie potrafić tego, co pan już potrafi. Niech pan tego nie zmarnuje. Drugą opinię usłyszałem 19 maja 2016 roku, od osoby, której personalia zachowam dla siebie. Jest następująca: Proszę pana – niech pan maluje, niech pan znajdzie na to czas. Bo pan powinien malować. Pracuję już długo na Akademii i wiem, że pan jest zbyt dobry, żeby nie malować. Czego pan nie namaluje, tego przyszłe pokolenia mieć nie będą. Oba osądy są bardzo pochlebne, ale w istocie to wyrazy troski – reakcje na niepokojące symptomy. Będę się starał, aby były to dla mnie komplementy, a nie wyrzuty sumienia.
Jakby jeszcze tego, co powyżej, było mało, to pasjonujesz się drewnianą architekturą, co łączy się z ciągłym czytaniem, poszukiwaniem w archiwach, penetracją w terenie, organizujesz obozy, piszesz artykuły, występujesz na konferencjach. Co takiego drewno ma w sobie, że tak Cię fascynuje?
Święty Józef był cieślą, a „Drzewo Krzyża” było z drewna. A z refleksji mniej spontanicznych, to temat wyklarował się pod koniec podstawówki spośród czterech, które mnie wówczas najbardziej fascynowały. Były to: zamki średniowieczne (szczególnie te na Szlaku Orlich Gniazd), sztuka prekolumbijska, uzbrojenie używane podczas II wojny światowej i drewniana architektura sakralna Polski południowo-wschodniej. Szybko się jednak okazało, że ze wsi Białoboki na Jurę Krakowsko-Częstochowską daleko, a do Ameryki wcale nie bliżej. Sprzęt wojskowy miał same nudne parametry, więc padło na drewnianą architekturę sakralną, w której ostatecznie przeważyła drewniana architektura cerkiewna. Zainteresowanie trafiło na podatny grunt, a że do najbliższych drewnianych kościołów i cerkwi nie było daleko, to i szybko pojawiły się nowe możliwości rozwojowe. Odkrywając drewnianą architekturą sakralną, trudno było zignorować drewnianą architekturę świecką, bo to tak jakby dostać na obiad pierogi ruskie i pozjadać same skwarki.
Jesteś jednym z kilku wybitnych specjalistów w temacie sakralnej drewnianej architektury południowo-wschodniej Polski. Łemkowie mogą być dumni ze swoich cerkwi?
Tak, ale nie ze wszystkich. Największym skarbem architektury cerkiewnej na Łemkowszczyźnie są efekty regionalizacji przypadającej na XVIII wiek, ze zmiennym szczęściem kontynuowanej w XIX stuleciu i, niestety, praktycznie wygasłej w wieku XX. Z pewnego punktu widzenia, najważniejszym efektem tego zjawiska było powstanie oryginalnych form architektury, występujących niemal wyłącznie na Łemkowszczyźnie. Harmonijne i bardzo atrakcyjne plastycznie kształty cerkwi łemkowskich fascynują historyków sztuki, konserwatorów, krajoznawców, artystów i turystów. Nie bez powodu doczekały się ogromnej ilości opracowań, dystansując cerkwie pozostałych regionów Polski południowo-wschodniej. Cerkwie w tych pozostałych regionach w dużej mierze uległy zniszczeniu, ale nie sądzę, aby to zbyt wiele zmieniało w tym bilansie.
Co myślisz o współcześnie budowanych łemkowskich świątyniach, np. w Regietowie czy Bielance?
Nowoczesne budownictwo cerkiewne na Łemkowszczyźnie to w większości konsekwentne zasypianie gruszek w popiele. Można by o tym napisać oddzielny artykuł, postaram się jednak w największym skrócie opisać dwie tendencje charakterystyczne dla tego procesu. Pierwszą jest budowanie obiektów będących implantami innych kultur, sztucznie wszczepionymi w krajobraz i nawet nieudającymi, że korespondują z lokalną, tradycyjną architekturą. Ilustracją tego jest murowana cerkiew w Bielance. Nie jest to jednak zjawisko nowe. W ten nurt wpisuje się ukraiński historyzm w architekturze i jego przykłady na Łemkowszczyźnie, np. cerkwie w Polanach, Gładyszowie, Szlachtowej czy Pętnej. Drugą tendencją jest budowanie cerkwi nawiązujących, lepiej lub gorzej, do łemkowskich tradycji architektonicznych. Cerkiew w Regietowie jest jak dotychczas najgorszą tego typu realizacją. Moim zdaniem, mimo czytelnych intencji twórcy jest w niej więcej związków z wzorcami austriackimi niż łemkowskimi. Na szczęście są i znakomite przykłady w tym zbiorze, np. cerkiew św. Włodzimierza w Krynicy. Jeśli chodzi o kontynuacje tego ciągu, to sam mam – może nie ambicje, ale skromne marzenia związane z projektowaniem cerkwi. Przykładowo, z wielką przyjemnością zaprojektowałbym dzwonnicę nad babińcem cerkwi w Olchowcu.
Od 2016 roku Stowarzyszenie Ruska Bursa jest dysponentem wielkiego archiwum po małżeństwie historyków sztuki, Jerzym Turze i Barbarze Tondos, co dało przyczynek do utworzenia Cyfrowego Archiwum, którego jesteś czynnym realizatorem i jednym z inicjatorów. Żeby zajmować się zabytkami, trzeba najpierw wiedzieć o ich istnieniu. W tym celu powstało archiwum?
Archiwum powstało, aby gromadzony pieczołowicie przez pół wieku zbiór ujrzał światło dzienne. Istotą jest jego powszechne udostępnienie licznej publiczności, ze szczególnym uwzględnieniem badaczy, konserwatorów i historyków sztuki, ale także krajoznawców i wszystkich zainteresowanych materialnym dziedzictwem kulturowym. Wartość ikonograficzna tych materiałów realnie wpływa na zwiększenie wiedzy o konkretnych obiektach zabytkowych. Skutkuje to uzupełnieniem ich monografii, a czasem rewizją postępowania konserwatorskiego względem nich. Przykładem jest praca magisterska mojej koleżanki Nadii Wiewiórskiej realizowana na Wydziale Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki ASP w Krakowie. Jej obiekt dyplomowy – ikona Chrystusa Pantokratora z początku XVII wieku, na której namalowano w XIX stuleciu Ostatnią Wieczerzę, pochodzi z cerkwi w Czarnej w powiecie gorlickim. Najstarszy widok tejże ikony udało się zlokalizować właśnie na fotografii z naszego archiwum. Jest to niezwykle ciekawy temat, dlatego bardzo zachęcam do przeprowadzenia wywiadu z koleżanką Nadią dotyczącego wykonywanej przez nią konserwacji.
Istnieje jeszcze jeden ważny dla mnie powód mojego zaangażowania w archiwum. Jest nim ścieżka, którą nakreśliłem w artykule „Współczesna ochrona architektury drewnianej w województwie podkarpackim – zagrożenia i remedium”. Staram się nią iść, wolno, ale do przodu. Wiem, że to enigmatyczna wypowiedź, jednak omówienie szczegółów zabrałoby zbyt dużo miejsca, dlatego bardziej zainteresowanym polecam lekturę wspomnianego artykułu.
Zdigitalizowanych zostało koło 7000 zdjęć ze zbioru kilkudziesięciu tysięcy zdjęć i dokumentów. Czy według Twojej opinii są w tym archiwum skarby?
Jest to pytanie retoryczne. Archiwum jest skarbcem. Dużo tam i złota, i srebra, i brązu, są również brylanty, czyli fotografie absolutnie fundamentalne pod względem ikonograficznym dla ważnych obiektów zabytkowych, a niewystępujące w żadnym innym archiwum. Jakie? O tym może innym razem.
Przejdźmy do malarstwa. Najważniejsi dla Ciebie malarze to?
Trudno mi wskazać takich malarzy. Lubię sztukę w rozmaitych przejawach i w poszczególnych okresach interesowały mnie pojedyncze dzieła, twórczość różnych artystów, nurtów i epok. Ciężko to opisać w krótkim komentarzu. Dlatego wymienię tylko kilka przykładów bez przyznawania któremukolwiek lauru pierwszeństwa. Z dzieł: „Trumna chłopska” Aleksandra Gierymskiego, „Portret żony artysty z kotem” Konrada Krzyżanowskiego czy „Ślepcy” Pietera Bruegla. Z twórców – Witold Wojtkiewicz i Hieronim Bosch, z gatunków – sztuka cerkiewna, polski barok, również ten lokalny.
Masz ulubiony kolor? Czy malarz w ogóle może mieć takowy?
…i dlaczego jest to niebieski? Wbrew pozorom nie mam, choć ewidentnie wolę kolory stonowane, może nawet lekko wypłowiałe, ale nie pastelowe. Czy malarz może mieć ulubiony kolor? No pewno! – jak powiedziała pani Pelagia. Dla przykładu, Picasso miał w swojej twórczości całe epoki wyznaczane kolorami. Oczywiście mogła to być z jego strony jakaś wyrachowana strategia. Nie sądzę jednak, żeby tak było.
Spora część Twoich obrazów utrzymana jest w niebieskiej tonacji, a ta jednoznacznie kojarzy się z duchowością, sacrum. Sama tematyka obrazów nawiązuje do religii, jej symboli, też do historii, żeby wymienić takie obrazy jak: „Ukrzyżowanie”, „Procesja – Morochów”, „Chram św. Paraskewy, Bonów”, „Chram”. Jesteś wierzący? Dokumentowanie przeszłości jest ważnym motywem? Najważniejszym?
Nie traktuję swojej sztuki jako narzędzia dokumentowania przeszłości. Pełno tego w mojej aktywności pozaartystycznej, dlatego w pracy artystycznej staram się unikać podobnych działań. Moje obrazy są w pewnym sensie, mniej lub bardziej, swobodną polemiką z historią, kulturą i religią. To takie kolaże wizualno-znaczeniowe, powstające w oparciu o inspirujące mnie miejsca, wydarzenia i teksty kultury. Trochę inaczej jest z pojawiającymi się w nich symbolami religijnymi, które z jednej strony są po prostu ważnymi częściami kultury, do której się odnoszę, z drugiej – są używane jako nośniki treści duchowych, które wyznaję jako rzymski katolik. Przykładem takiej twórczości jest cykl pt. „Chram”, którego myślą przewodnią są rozważania dotyczące „świątyni chrześcijańskiej” na pograniczu polsko-ukraińskim. Jest to gra pomiędzy dwojakim rozumieniem pojmowania świątyni – jako człowieka (1 Kor 3,16-17) oraz jako budynku. Istotne są dla mnie momenty, w których ludzie doprowadzają do zniszczenia świątyni w sobie, co konsekwentnie prowadzi do destrukcji architektonicznego odpowiednika.
Twoje malarstwo jest bardzo symboliczne. Nie boisz się siły jego oddziaływania, tego, jaki może mieć wpływ na odbiorców?
Chciałbym najpierw przytoczyć dwa teksty, które mi się kojarzą z pytaniem. Pierwszy stanowią słowa Chrystusa, który mówił: Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą (Łk 17, 1). Drugi jest komentarzem do młodzieńczych erotycznych prac Beksińskiego, wypowiedzianym do niego z ambony przez księdza w trakcie trwania rekolekcji: Synu, ja ci przepowiadam, ty umrzesz, a twoje wstrętne dzieła gorszyć będą jeszcze pokolenia. Ciekawa przepowiednia, prawda? Wracając jednak do pytania, ponieważ jestem katolikiem, muszę brać pod uwagę pierwszy cytat. Jednak mimo niego, nie boje się siły oddziaływania mojego malarstwa – albo boję się niezbyt przesadnie. Po pierwsze, dzisiaj malarze nie sprawują już „rządu dusz”, a ich twórczość ma przeważnie niewielki wpływ na formację człowieka. Po drugie, jakkolwiek twórca jest odpowiedzialny za swoją twórczość, to – tak samo lub może jeszcze bardziej – obarczony odpowiedzialnością jest widz, który w swojej wolności dane malarstwo wybiera. W ogóle uważam, że ludzie do produktów kultury, które wchłaniają, powinni podchodzić jak do alkoholu – znaczy ostrożnie.
W Twoich obrazach najczęściej pojawia się motyw przemijania, który akcentujesz, ukazując straty w zasobie krajobrazu architektonicznego Polski południowo-wschodniej. Jednak stałym elementem są na obrazach postacie ludzkie. Jak to rozumieć?
Motyw przemijania zdeterminowany jest obserwacją postępującej destrukcji świata, w którym się wychowałem, który mnie ukształtował wewnętrznie i z którym się utożsamiam. Jego nośnikiem z jednej strony jest znajdujące się na wymarciu pokolenie przedwojenne, z drugiej – odchodząca wraz z nimi kultura materialna i duchowa. Destrukcja najbardziej charakterystycznych elementów kultury materialnej – architektury, powoduje nieodwracalne gruntowne zmiany w pejzażu. Można nawet nakreślić taki schemat: adaptacja nowych technologii i idei – zmiana stylu życia – zmiana myślenia (często połączona ze zmianą światopoglądu i przebudową systemu wartości) – kreacja świata zewnętrznego (zmiana architektury i krajobrazu). Odchodzący świat jest mi bliski, dlatego odzwierciedla się w moich pracach. W związku z tym, że w różnych cyklach malarskich i obrazach poruszam inne aspekty rzeczywistości, dlatego raz akcent położony jest na kulturę materialną, raz duchową, a jeszcze innym razem jest to komentarz historyczny z odniesieniem do współczesności lub tematów uniwersalnych.
Na obrazach pozostawiasz relikty dawnego krajobrazu. Ich dobór ma charakter czysto plastyczny czy wymiar symboliczny?
Jest tak albo tak, ale bywa i tak, i tak – w zależności od konkretnego przypadku. Dla przykładu, w obrazie „Chram św. Mikołaja, Ulucz 1904” moją intencją było wierne odwzorowanie wzgórza, na którym wznosiła się cerkiew parafialna w Uluczu, co związane było z rozbudowaną warstwą treściową malowidła. Innym przykładem jest obraz „Białoboki 1935”. Podczas jego komponowania inspirowałem się miejscem, w którym przed wojną mieszkańcy Białobok mieli objawienia Maryjne. Oryginalny pejzaż został jednak z przyczyn formalnych i treściowych przekomponowany tak, że z pewnością polegając na namalowanym krajobrazie nikt by tego miejsca w świecie realnym nie odnalazł. Jeszcze innymi przykładami są obrazy takie jak „Procesja, Morochów” i „Derewce”, w których pejzaż jest w całości podporządkowany treści i wymowie malowidła bez realnego związku z konkretnym miejscem inspiracji.
Masz jakieś wymarzone miejsce, w którym chciałbyś mieć swoją pracownię?
Mam kilka marzeń o takich miejscach, ale póki co nie stać mnie na ich realizację, a poza tym jak dotąd zawsze miałem pilniejsze cele. Jeśli chodzi o klimat, w jakim te miejsca ogniskują, to powiem tak: bardzo pozytywne wrażenie wywarła na mnie wizyta u prof. Andrzeja Strumiłły w jego dworku i pracowni w Maćkowej Rudzie na Podlasiu. Coś podobnego bym spersonalizował, a następnie zlokalizował na terenie Polski południowo-wschodniej lub Ukrainy zachodniej.
Dwukrotnie byłeś ilustratorem książeczki z bajkami, które wydała Ruska Bursa – „Opowiem Ci bajkę. Część І – Іdzie bobо” oraz „Część II – Komar kosi”. Łatwiej czy trudniej malować dla dzieci?
Szczerze mówiąc, tylko pierwszą część ilustrowałem z myślą o dzieciach, a to dlatego, że kiedy usłyszałem recenzje ilustracji wypowiedziane przez moje kilkuletnie bratanice, doszedłem do wniosku, że to jałowy trud. Bobo było dla nich nieprzejednanie straszne, a ilustrację, którą ja oceniłem najniżej, one oceniły najwyżej. W drugim tomie zrezygnowałem z ambicji ukontentowania maluchów i po prostu trzymałem się konwencji. Dało to bardzo pozytywny rezultat, bo wedle opinii moich bratanic wszystkie ilustracje za wyjątkiem „komara” były dla nich ciekawe. W ogóle dzieci są bardzo surowymi odbiorcami. Z taką właśnie recenzją spotkał się mój obraz pt. „Ukrzyżowanie”. Dla porządku dodam, że na obrazie jest dominująca partia nieba, drewniany krzyż i kilkanaście osób stojących na rozległym, bardzo błotnistym gruncie. Kiedy pracowałem nad nim odwiedziła mnie wówczas trzyletnia Gabrysia, z wolą przypatrywania się mojej pracy. Po pewnym czasie z miną znawcy rzuciła: Ładne… ale za dużo błota.
Jak powstało bobo, które przewija się przez niemalże wszystkie ilustracje, i przy okazji – jest przesympatycznym stworkiem?
Po prostu widziałem bobo za dziecka. Rodzice próbowali mnie nim straszyć, mówiąc: nie idź tam, bo tam jest bobo!. Na co miałem odpowiedzieć: ja zobaczę bobo!. Więc zajrzałem tam, gdzie nie wolno, zobaczyłem, i teraz już wiem. Niemniej jednak, przy pracy nad ilustracjami, chciałem stworzyć stworka sympatycznego, ale o potencjale lekko złowrogim, gdy zajdzie taka potrzeba. A taka potrzeba zaszła jeden i pół raza. W pierwszym tomiku bobo, idąc doliną wsi Wyszowatka, prowadzi na sznurku chmurę chorobliwie nabrzmiałą w miejscu związania, co ewidentnie mieści się w kanonach złowrogości. Połowę przypadku stanowi natomiast ilustracja w drugim tomiku, na której bobo karci nierozgarniętego dzika niszczącego korzenie dębu, który rośnie w okolicach Rymanowa Zdroju. Tu jednak raczej należy mówić o zdeterminowanej irytacji, która doprowadza naszego bohatera do naruszenia nietykalności cielesnej dzika, poprzez siedzenie mu na grzbiecie i targanie go za ucho.
Na swoim koncie masz już w sumie kilkanaście indywidualnych i zbiorowych wystaw, m.in. w Muzeum Narodowym w Krakowie czy Nowohuckim Centrum Kultury. Która z nich była najważniejsza?
Najważniejsza z wystaw indywidualnych odbyła się w styczniu 2014 roku w galerii Art. Agenda Nova w Krakowie. Wówczas po raz pierwszy zaprezentowałem obrazy, z których jestem „szeroko znany w wąskich kręgach”. Sukces tej wystawy zawarzył na moim dalszym podejściu do własnej twórczości artystycznej. Jedna z dwóch najważniejszych wystaw zbiorowych, pt. „Leszek Misiak i uczniowie” odbyła się jesienią 2017 roku w Nowohuckim Centrum Kultury. O jej wyjątkowości świadczy zarówno możliwość wzięcia udziału w festiwalu monograficznym profesora, w którego pracowni miałem przyjemność studiować, towarzystwo 33 znakomitych artystów współczesnych – absolwentów pracowni prof. Misiaka, jak również wyjątkowa ekspozycja mojego obrazu w przestrzeni NCK. Drugą „najważniejszą” wystawę zbiorową, pt. „Młode Malarstwo Polskie” można oglądać do 16 czerwca br. w Muzeum Narodowym w Gdańsku. Jest to ekspozycja obrazów młodych polskich artystek i artystów, które Muzeum Narodowe w Gdańsku zakupiło w latach 2015-18. W skład tej kolekcji wchodzi również mój obraz pt. „Chram św. Parskewy, Bonów 1904”.
Nad czym obecnie pracujesz i gdzie będzie można to zobaczyć?
Pomijając moją działalność nieartystyczną, aktualnie pracuję nad obrazem „Ostatnia Wieczerza”, który chciałbym zaprezentować w Nowohuckim Centrum Kultury podczas tegorocznych Krakowskich Spotkań Artystycznych. W dalszych planach – ale już po wakacjach – chciałbym zaprezentować nowy zestaw obrazów. Gdzie zostanie zaprezentowany? Zobaczymy. 🙂
Pierwsze zdjęcie: Leżachów, A. Żygadło udziela wywiadu TVP Rzeszów o pracach prowadzonych w ramach pierwszego obozu inwentaryzacyjno-badawczego przy cerkwi św. Nikity. Fot. J. Kurek, 2015