W ostatnich dniach polski parlament pracował nad nowelizacją ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, która wywołała reakcję innych państw. Schłodźmy emocje i przyjrzyjmy się, jaka jest rzeczywistość. W ramach nowej ustawy, która ma zgodnie z polskim stanowiskiem przysłużyć się obiektywnemu mówieniu o historii i o której, sam nie wiem dlaczego, światowe media piszą jak o prawie kontrowersyjnym, brakuje mi jeszcze jednego małego punktu. Ten mógłby dla nas znaczyć wiele.
Najbardziej kontrowersyjne w nowej ustawie, według Izraela, jest sformułowanie, że nie można mówić o tzw. polskich obozach śmierci. Izrael podkreśla w ustawie problematyczność tej formuły. Stanowisko Polski odnoszące się do całego problemu jest jednak prawidłowe i istnieje przykład, który potwierdzi to, co głosi Warszawa.
Jest historycznie jasnym faktem, że Polska w czasie drugiej wojny światowej de facto nie istniała. Z jednej strony była okupowana przez Niemcy hitlerowskie, a z drugiej pozostawała pod okupacją innego terroru – Sowietów, późniejszych, o ironio losu, wyzwolicieli. Państwa polskiego wtedy nie było, w jaki więc sposób Polska formalnie nieistniejąca sama mogła decydować o organizowaniu obozów? Nijak. Z Polską te obozy wiąże tylko to, że były one na jej terytorium. No, ale to jest bardzo mało. Za południową granicą w tym czasie realizował się inny przykład. Słowackie faszystowskie państwo było sojusznikiem, prawda, że przymuszonym, ale sojusznikiem Hitlera – z własną władzą, prawda, że kontrolowaną przez Berlin, z własnym prezydentem. I ta władza, ten prezydent stanowili prawo, na podstawie którego na terytorium Słowacji były organizowane obozy koncentracyjne. Nie ma dokumentów na to, że robili to na żądanie Berlina. Prędzej znajdziemy dowody na to, że słowacka faszystowska władza sama wykazywała inicjatywę, decydując o rozwiązywaniu kwestii żydowskiej, romskiej czy opozycji politycznej. I to jest wielka różnica. Różnica pokazująca, dlaczego Polska może, nawet pod sankcjami karnymi, żądać, aby nie łączyć przymiotnika „polski” z obozami, i dlaczego tego samego Słowacja żadnym sposobem domagać się nie może.
O wiele mniej, poza Ukrainą, mówi się o tym, że Polska pod karnymi sankcjami także decyduje o problemie banderowców. Widać tu dążenie Polski do obiektywnego oglądu i mówienia o historii, nie pozostaje nam nic innego w stosunku do tego punktu, jak tylko przyklasnąć. A kiedy już skończymy, moglibyśmy się zastanowić, czy podobne prawo o banderowcach i ich propagandzie nie powinny przyjąć i Słowacja, i Czeska Republika. Banderowcy dokonywali zamachów i atakowali zbrojnie w Czechosłowacji jeszcze przed drugą wojną światową, czym podkopywali jej demokratyczne rządy. Czechosłowacja miała też z nimi do czynienia jeszcze po zakończeniu wojny, kiedy na jej terytorium organizowali oni swoje rajdy i mordowali, przy tym nie tylko zbrojne siły Czechosłowacji, ale i ludność cywilną.
Naprawdę cieszę się, że przynajmniej w Polsce ten problem jest postawiony jasno, podczas gdy niestety reszcie Europy Środkowej zaćmił się rozum i jak sądzę, nie jest tam żadnym problemem, że na ukraiński festiwal lub pseudołemkowską, pseudorusińską ukrainizacyjną imprezę folklorystyczną, sfinansowaną z budżetu przeznaczonego na mniejszości narodowe – czytaj: za państwowe pieniądze – przyjedzie sobie wielka gwiazda ze Lwowa śpiewać banderowskie piosenki. To było możliwe zarówno w Polsce, tak i na Słowacji.
Teraz już tak łatwo nie będzie. Na razie prawda, że tylko w Polsce, ale i to cieszy, że ktoś będzie musiał sobie jakoś inaczej ułożyć repertuar i nie będzie mógł już ogłupiać ludzi, przypominać o terrorystach, mówiąc o nich jak o bohaterach.
Ale skoro już jesteśmy przy tym, że Polska chce obiektywnie podchodzić do swojej historii, to należałoby jeszcze zastanowić się nad jedną propozycją. Podczas obchodów 70. rocznicy Akcji „Wisła” byliśmy świadkami fałszowania historii, wskutek czego polityka ukrainizacji nadal zbija kapitał. Odsłaniano wiele tablic, które nie wspominały o rusińskiej ludności – Łemkach, robiąc z nich Ukraińców. Treść tych tablic była później oprotestowana w Instytucie Pamięci Narodowej, ale ich autorzy mieli to gdzieś, bo kto i co może im w końcu zrobić? Zwrócono uwagę na fałszowanie, ale co z tego, kiedy kłamstwa nie poprawiono i nadal bracia mogą się śmiać.
Dlatego jeśli Polska chciałaby być obiektywna, naprawdę obiektywna, to niech będzie obiektywna we wszystkim. Obecna władza ma dość głosów, aby przyjąć jeszcze jedną ustawę, która obiektywnie odniesie się do Akcji „Wisła”: wskaże, jakie narodowości i dlaczego były wysiedlane, która podejmie problem fałszowania tak ważnego dla Rusinów historycznego problemu i która wprowadzi sankcje za fałszowanie historii.
Byłby to mały punkt, kropla w morzu polskiego ustawodawstwa, ale dla nas znaczyłoby to wiele.
Petro Medvid, Preszów
Komentarz z cyklu „Bilety do kontroli” napisany dla łemkowskiego radia Lem.fm
Fotografia przedstawia tablice z nazwiskami Polaków i Rusinów pomordowanych w niemieckich obozach koncentracyjnych i więzieniach na upamiętnieniu w Muszynie.
(z języka rusińskiego tłumaczył Bogdan Gambal)