Po pierwsze…
Na początku tego listu chcę Cię serdecznie pozdrowić. Od czasu, kiedy widzieliśmy się ostatnio, dużo się zmieniło. Jak mogę wyczytać, u Ciebie też już nie jest tak jak dawniej. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, może Ty będziesz pamiętać, które to pieśni śpiewaliśmy sobie tej lipcowej gorącej nocy w Bartnem. Sądzę, że wszystkie były łemkowskie, wyłącznie łemkowskie, na naszą nutę i w ojczystym języku Łemków. Ty i Twoi warszawscy przyjaciele też wtedy śpiewaliście. Przynieśliście ze sobą śpiewniczki-samizdaty, które wydawała wasza organizacja skupiająca entuzjastów Beskidu. Tatiana zagotowała na ognisku wodę i zrobiła wszystkim kawę. Jej smak pamiętam do dziś. Siedzieliśmy przy ognisku i długo rozmawialiśmy. Wy – po polsku, my – po swojemu, po łemkowsku. Ale co z tego, jak sobie przypominam, rozumieliśmy się wszyscy bardzo dobrze. Myślałem wtedy idealistycznie, że wszyscy, którzy zeszli się na bartniańską łąkę, chcą tylko jednego i przyświecają im jednakowe cele. Żeby Łemkowyna była i żyła. Naszym chodziło o rozwijanie łemkowskiej tożsamości, zachowanie języka łemkowskiego, religii, historii i materialnych pamiątek, które pozostawili przodkowie. Oprócz tego pragnęliśmy spotykać się z innymi Łemkami i współtworzyć przyszłość narodu, któremu większość ciągle odmawiała uznania. Paradoksalnie – uznawali go tylko wtedy, kiedy myśleli nad jego asymilacją. Słowem, chcieliśmy odwrócić negatywne skutki Akcji Wisła i odtworzyć ponownie społeczne łemkowskie życie na rodzinnej ziemi. Myślałem, że tak jak i ja wszyscy będą pracować nad przywróceniem wspólnoty w narodzie, który zaznał w przeszłości tyle złego, dyskryminacji i asymilacji. Że silniejsi, dominujący będą Łemkom pomocni w realizowaniu ich etnicznych dążeń i potrzeb.
Szybko się okazało, że w Bartnem nie wszyscy myśleli tak jak grupa przy ognisku, przy którym siedzieliśmy razem. Wielu z tych, którzy w gorącą lipcową noc trzęśli się ze strachu, bali się pokazać swoje prawdziwe narodowe symbole (dziś epatują nimi wszędzie), a za hymn mieli o wiele ładniejszą niż dzisiejsza pieśń, której słowa napisał poeta narodowy – oni już wtedy wywoływali antyłemkowskie awantury. Drugiego dnia watry podnieśli krzyk, kiedy usłyszeli o Talerhofie i o roli, jaką odegrali przedstawiciele ich nacji w rusińskiej tragedii z czasów pierwszej wojny światowej. Piotr Trochanowski, który prowadził wtedy konkurs historyczny, nie mógł sobie poradzić z ekspertami od alternatywnej wersji talerhofskiej historii i zawołał na pomoc Antoniego Kroha. Niechby ten przyjaciel Łemków – Lach z Sącza – zaświadczył swoim autorytetom o łemkowskiej prawdzie.
Wtedy przez dziesiątki lat zniewoleni Łemkowie mogli liczyć na wsparcie uczciwych polskich przyjaciół, którzy nie bali się stanąć po stronie prawdy i bronić słabszych.
Po drugie…
Później, gdzieś w roku 1990 spotkaliśmy się w Warszawie. Pracowałeś w „Nowoczesności”. Wszystko w Twojej redakcji, która znajdowała się w budynku byłego przedszkola, mieliście małe, nieefektowne i biedne. Tak jak my, Łemkowie, byliście na dorobku po latach nieistnienia swobody słowa i nieuznawania żadnej opozycji. Zaprowadziłeś mnie do redaktora naczelnego, uznanego dziennikarza – Stefana Bratkowskiego, i znowu rozmawialiśmy w atmosferze zaufania i wspólnoty. Miałem możliwość przedstawić działalność Łemków i ich dążenia emancypacyjne. Redaktor naczelny słuchał uważnie, a Ty, Edwinie, mnie popierałeś. Czułem, że ciągle między nami jest ten rodzaj porozumienia, pozytywnych wspólnych relacji i współuczestnictwo, nie tak jakby to było oficjalne spotkanie w stolicy, w najważniejszej polskiej redakcji, ale jakbyśmy uczestniczyli w transmisji na żywo z watrowego pola w Bartnem.
Ale nie wyszedłem stamtąd spokojniejszy. Redaktor Bratkowski nie dał mi wielkich nadziei, dał mi za to jedną radę. Powiedział, że nikt inny, ale sami Łemkowie mają budować swoją przyszłość. To, czy przetrwają i co zbudują, będzie zależało od nich samych. Niech nie liczą na innych, niech liczą tylko na siebie samych. Spółdzielnia i spółdzielczość – te słowa były przez niego ciągle odmieniane. Nakazał mi stworzyć łemkowską kooperatywę niezależnie od przeciwności.
Drogi Edwinie, po tym, kiedy w czterdziestą rocznicę Akcji Wisła, w Bartnem, grupa Łemków poczuła zrozumienie i wsparcie ze strony warszawskich studentów, było organizowanych wiele rocznic największej łemkowskiej tragedii, która prawie z sukcesem zniszczyła Łemkowynę. Różni organizatorzy uroczystości postawili wiele upamiętniających krzyżów i tablic. Odprawiono liczne msze i nabożeństwa żałobne za ofiary i tych, którzy ucierpieli wiosną i latem 1947 roku. Napisano wiele artykułów, wierszy, wspomnień, organizowano wiele konferencji i seminariów poświęconych wysiedleniu lat czterdziestych. Dziś popatrz na efekty tego „świętowania” rocznic Akcji Wisła od 1987 roku.
W tygodniku „Polityka” z 8 marca 2017 roku opublikowałeś artykuł pod tytułem Dlaczego rząd nie chce czcić Akcji Wisła. To podłość. Tutaj, oprócz przypomnienia znanych faktów, wspominasz i zafałszowane. Oprócz oddania (na marginesie) sprawiedliwości Łemkom, zamieszczasz tylko jeden ukraiński apel, pełen manipulacji, wyraźnie prezentujący wyłącznie partykularne interesy ukraińskie i odnoszący się do aktualnej polityki rządu. A chyba wiesz o tym, że organizacja, której Ty i Twoja redakcja dajecie poparcie, do dziś nie uznaje Łemków, Rusinów za grupę etniczną, którą jest zgodnie z prawem (ustawa z 6. I. 2005 r.). Organizacja ta przez wszystkie lata swojego istnienia, bezustannie, wspólnie ze swoimi formalnymi i nieformalnymi współpracownikami – Ukraińcami z Łemkowyny – dąży się do tego, żeby Łemków nie było. Nie było języka łemkowskiego, łemkowskiej cerkiewnej administracji, nie było łemkowskich autonomicznych etnicznych organizacji, szkolnictwa, niezależnych mediów, instytucji kultury, żeby Łemkowie nie mieli szans przetrwać jako jednorodna wspólnota. Żeby nie było łemkowskiej przyszłości i postulowanej przez Stefana Bratkowskiego – Kooperatywy Łemków. I nie mów mi, że piszę Ci tylko o wewnętrznym konflikcie w grupie. Tak chcieliby to widzieć Ci, którzy przyjęli za własną narrację jednej tylko strony – dominującej. Piszę o podstawach tożsamości Łemków. Nie chodzi tu o organizowanie igraszek za dotacje przyznawane przez ministra. Łemkom chodzi o życie.
Piszesz, że nieprzyznanie przez rząd pieniędzy na organizowanie przez Ukraińców uroczystości, których celem jest przypomnienie „ostatecznego rozwiązania problemu ukraińskiego” są „niezrozumiałymi decyzjami i niepokojąco wpisują się w ducha represji rodem z PRL”. Być może tak ten problem się przedstawia ze strony ukraińskiej. Z łemkowskiego punktu widzenia jest to nieprawda. Od Ciebie, Edwinie, wymagam pamięci o tym, że głównym rozwiązaniem ukraińskiego problemu w odniesieniu do Łemków, Rusinów, nie tylko w Polsce, ale we wszystkich państwach komunistycznych (oprócz Jugosławii) była ich… ukrainizacja. Zaprzeczanie istnienia Łemków i negowanie ich prawa do odrębności, do bycia uznaną mniejszością. Zabroniono Łemkom posiadania swoich szkół i swoich organizacji społecznych. Nie był i do dziś nie jest uznawany przez ukraińskich towarzyszy z byłego UTSK przemianowanego w ZUP – łemkowski język. To oni zaczęli, a do dziś ich następcy kontynuują tamto komunistyczne ostateczne rozwiązanie rusińskich problemów. Przez wszystkie te lata wspominania Akcji Wisła Łemkowie byli skutecznie wymazywani, nieuznawani i degradowani oraz deprecjonowani. Spójrz na wspomnianą przez Ciebie uchwałę Senatu RP z 3 sierpnia 1990 roku potępiającą Akcję Wisła. Czy znajdziesz w niej choć słowo o tym, że Łemkowie, Rusini byli jej ofiarami? Czy znajdziesz wspomnianych Łemków, Rusinów na ukraińskim upamiętnieniu Akcji w jaworzańskim lesie? Czy znajdziesz etnonim „Łemkowie” w stanowisku rozpowszechnianym przez mniejszościową stronę Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych?
Piszesz o akcji wymazywania „pierwotnych” miejscowych nazw. Masz na myśli oczywiście wyłącznie ich polonizację. Ale dlaczego nie zauważasz, że już po obaleniu komunizmu łemkowska watra została zawłaszczona m.in. przez wspomnianych przez Ciebie działaczy organizacji, które skupiają Ukraińców z Łemkowyny, i odbywa się w „Ждини”, a nie jak powinno to być prawidłowo zapisane w literackim rusińskim języku (nazywanym pogardliwie „domową gwarą” w organie Zjednoczenia Ukraińców w Polsce) w „Ждыни”. Jeśli wiesz, że w 1947 roku i Ukraińcy, i Rusini, i Łemkowie doznali skutków kolektywnej odpowiedzialności, to nie proponuj Łemkom, Rusinom kolektywnej amnezji, która postępuje za sprawą ukraińskich środowisk i ich działań wynaradawiających Łemków. Dlatego, wybacz, że ze względu na przytoczone wyżej fakty nie przyłączę się do apelu Twojego oraz komitetu, który będzie upamiętniał wyłącznie ukraińską rocznicę Akcji Wisła.
Drogi Edwinie, wybacz gorzkie słowa, które przyszło mi do Ciebie napisać. Ale napisałem ten list głównie dlatego, że chciałem zaprosić Ciebie, redaktorów „Polityki” i dawnych przyjaciół poznanych w czasie Łemkowskiej Watry w Bartnem do Ruskiej Bursy w Gorlicach (ul. Sienkiewicza 28), żebyście 28 kwietnia 2017 roku wzięli udział w łemkowskich upamiętnieniach Akcji Wisła, projekcji filmu dokumentalnego Nawet i łzy nie wystarczyły (Аж і слезы не старчыли / Even Tears Were Not Enough), który był nakręcony przez Rusinów z Ameryki – Marię Silvestri i Johna Rigietti. Będę rad, kiedy znowu Cię zobaczę i będę miał okazję z Tobą powspominać. Możemy to zrobić społecznie, bez żadnej dotacji. I z radością zapoznam Cię z tą częścią Kooperatywy Łemków, którą bez względu na wszystko udało nam się zbudować od czasu, kiedy rozmawialiśmy ostatnim razem.
Pozdrawiam Cię
Bogdan Gambal
Łemkowskie radio „Lem.fm”
Ps. Przesyłam też oryginalną wersję tego listu w moim ojczystym języku rusińskim.