Seweryn Kosowski: Daj Boże Dzień dobry!
Piotr Bubernak: Dzień dobry! Nazywam Bubernak Piotr, urodziłem się w Izbach w 1930 roku. Mieszkałem do 39. roku w centrum wsi, a potem nowy budynek ojciec wybudował nad wsią i tam mieszkaliśmy do 47. roku. No i tak, jak to przez okupację, w czasie Niemców, okupacja była do 45. roku, a potem się już wojna skończyła. Tak się nam bardzo lekko już widziało, że będzie już… no dobrze, już nas wróg zostawił. Nie było tej uciechy długo. Tylko dwa lata. No i w 47. roku trochę było nie tak fajnie, bo prześladowali nas partyzanci i to było takie zamieszanie między państwem a nimi. Ja za swojego życia nie widziałem partyzantów, ale były pogłoski, że tu byli, tam byli, ale co będę gadał, jak nie wiedziałem gdzie i u kogo.
I tak było do 47. roku. Wcześniej zaczęli wysiedlać inne województwa. No, ale nie wiadomo, czy przyczyną tego było to, że Ci generała Świerczewskiego zabili, czy była to ich przyczyna, czy kogo – to nie było wiadomo. Ale oni wzięli przyczynę, że to partyzanci zabili generała. No i z tej przyczyny [oficjalnej – przyp. red.] nas usunęli z gór. Wszystkich.
Najpierw była taka agitacja. No, żeby do 5 hektarów kto ma pola, żebyśmy wyjechali na Ziemie Odzyskane. Nie było takich chętnych. No i potem, w czerwcu, przyjechali do Izb. Wzięli Izby, Bielicznę i Banicę i tak po kolei już szli od słowackiej granicy.
S.K.: Pamiętacie kiedy to było?
P.B.: Przyjechali w niedzielę. Rano o godzinie siódmej już było wojsko we wsi i tak do każdego zachodzili. No i najpierw do nas przyszli, bo my z góry mieszkaliśmy pierwsi, no to za koleją, ale tak, że całą wieś wojsko objęło. No i każdy mówi tak, że za dwie godziny mamy się spakować i będą nas usuwać ze swoich domów. No i tak było. Nie bardzo było wesoło, ciężko o tym mówić… Tak koło 11 godziny już wyszliśmy z domu.
S.K.: Co wtedy daliście radę ze sobą zabrać?
P.B.: Kazali wszystko brać, ale na co? Jeden wóz? Jednego konia? Co można było naładować? Najważniejsze rzeczy. Ubrania. No i jedzenie, ale nie było żadnych zapasów zrobionych. Mąka była zmielona w młynie, bo my mieliśmy młyn kieratowy, to tak została, bo nie było jak wziąć, ani kiedy. Pościele wzięliśmy, no to, co było najważniejsze do życia. No i na jeden wóz kładliśmy. Mieliśmy krowy, no i krowy zaprzęgaliśmy, miały jarzmo. Brat i siostry byli jeszcze mali. Trzeba ich było wieźć. Siostra miała 3 lata, a brat miał 7 lat, ja byłem tak prawie z siostrą najstarszy. To tak wzięliśmy trochę ziemniaków, zboża do worka. I tak szliśmy. Do poniedziałku, do rana do Gorlic. Szliśmy na Grybów, na około, to jest prawie 45 kilometrów!
S.K.: Jak wyglądał punkt w Gorlicach?
P.B.: W Gorlicach było tak: przyszliśmy rano. Ale co się z nami działo… ja tam jeszcze byłem młody, ale mnie też zaczęli prześladować. No co się działo? Sprawozdanie robili, pytali, czy partyzanci chodzili czy nie. I tak przez noc nie wesoło było. Bo tam nabrali do namiotów chłopów i tak „głaskali” ich pałkami. Nie wiem kogo wzięli. Andrzeja Kosowskiego to wiem, bo słyszałem od Andrzeja. A jeszcze paru chłopów: Daniela Hocia, Tomka Krynickiego, oni już wszyscy nie żyją… Było więcej takich, słychać było krzyki. No co będziesz robił? To nie miałeś siły powiedzieć, że tak, albo nie.
My tylko jedną noc byliśmy w Gorlicach. Z poniedziałku na wtorek. A we wtorek załadowali nas do wagonów. No normalnie towarowy wagon. Razem z bydłem dawali ludzi, po dwie rodziny. Z Gorlic jechaliśmy do soboty. W sobotę byliśmy w Legnicy. Ale oni zatrzymali transport w Oświęcimiu i pozbierali nas siedemnastu, to ja też tam byłem… A takich chłopców nabrali, no. I na przesłuchanie – po jednym. Kazali nam się rozebrać do połowy, że idziemy do lekarza, i nas „leczyli” tam. „Głaskali” pałkami. I dalej to samo. Pytali się, czy chodzili partyzanci czy jak. Ja już tego nie pamiętam. Tego porucznika, co wypytywał, to od razu go poznałem, bo był ode mnie z Muszynki, to było wojsko, placówka, i jak przyszli, to on przesłuchania robił. A ja mówię tak: Proszę Pana, Pan też w moim domu był. Ja partyzantów nie widział i nie wiem jak wyglądały. A on: Jak to? A ja mu wtedy: W mundurach chodziły, polskich. A on: Jakie orzełki mieli? A ja znowu: Normalne, polskie orzełki miały. No to: Uciekajcie! Jak uciekałem to parę razy dostałem. Dużo, dużo nas było, siedemnastu. Każdy dostał swoją porcję. No i na tym się skończyło. Nas puścili, poszliśmy z powrotem do wagonów i jechaliśmy aż do Legnicy. Przyjechaliśmy tam tak po południu, koło drugiej godziny. To było 14 czerwca.
S.K.: Co po rozładunku? Kazali Wam gdzieś iść? Co się działo z ludźmi?
P.B.: Wzięli cztery rodziny najpierw, pierwsze dwa wagony, cztery rodziny wzięli do Bieniowic. No a potem już wieczór był, to też nas wzięli. Trzy rodziny nas pojechało do Wądroża, wcześniej Wierzchowice się nazywały. My dostaliśmy bardzo podły dom. Taki domek na jedną rodzinę. Nas było 7 osób i bydło było. Nie mieśmy tego gdzie podziać. Tak byliśmy półtora roku tak. Później szukaliśmy domu, przyszliśmy do Wądroża Wielkiego, do takiego majątku. Tam był POM [pol. Państwowy Ośrodek Maszynowy – przyp. red.], no i tam półtora roku przesiedzieliśmy. Potem znowu kazali nas wysiedlać, żebyśmy szukali innego domu. Tato wtedy powiedzieli, że raz sobie znalazł i więcej nie pójdzie […].
S.K.: Czy myśleliście, żeby wrócić na Łemkowynę do Izb?
P.B.: Chodziłem zaglądać i byłem Śnietnicy, szukałem domu. Ale nie znalazłem nic poczciwego i sobie myślę, że ja mam tu [na zachodzie – przyp. red.] dobry dom i co będę szukał, drugi raz się budował w górach. Pierwszy raz do Izb pojechałem w 58. roku. Mojego domu już nie było, już był rozebrany, sprzedany. Mój i Fryckiego dom to były sprzedane. Jakiś kupił od Kąclowej.
Dużo przeszło na polskie. Ale niektórzy się trzymają w domu. Ojciec, matka mówią po łemkowsku to i dziecko umie…
Piotr Bubernak – urodzony w 1930 roku w Izbach. W czasie wysiedlenia był przesłuchiwany, bity. Najpierw na stacji w Gorlicach później w Oświęcimiu. Miał wtedy 17 lat. Myślał o powrocie. Do dziś mieszka w okolicach Legnicy, na obczyźnie.