Paraskiewa Brejan: We wsi Bieliczna szliśmy z mężem, wieźliśmy gnój w pole i słyszymy na drodze, na takiej krzyżówce strzelanina jest. No ale to minęło i poszliśmy z tym gnojem dalej.
Seweryn Kosowski: Jak myślicie kto strzelał?
P.B.: UPA z polskim wojskiem się strzelało. No i tam, prawdopodobnie, jednego, nie wiem, czy zranili, czy go zabili. No i my poszliśmy i się skończyło. I za jakiś czas, ja nie wiem, to było gdzieś tak 5 maja 47. roku, jak to się skończyło. Tak póki co wszystko było w porządku, uspokoiło się, ale że czasem na wsiach była warta i szło zawsze dwóch mężczyzn na wartę. I idzie jeden, a porucznik wojska mieszkał u Wasyla Szeptaka w Izbach, idzie mężczyzna drogą, a on go zatrzymał i się zapytał: Dokąd idziesz? A to warta. I go puścił. Poszedł dalej, ten co szedł sam, a później idzie dwóch, Ropicki Michał i nie wiem z kim drugim. To była prawdziwa już warta. I znowu ich zatrzymał ten porucznik i mówi tak: Kto Wy jesteście? – Warta. – No jak to? No niedawno było warta. I tamtego poprzedniego, co szedł, sam zawrócił. Zawrócił i wzięli go do tej placówki, gdzie tam przebywali, i tam nie wiem co mu robili. Dawali mu gdzieś karabin na głowę, strzelali mu ponad głowę, no tak, że on dostał takiego jakby szału, bojaźni jakiejś.
No i potem jakoś się tak uciszyło. Ale powoli, powoli biorą to jednego na przesłuchanie, to drugiego, to trzeciego. Przesłuchania robili w tej placówce. To było tak: Brejan Michał, Kwoka Janek, Tymek Hoć, Kosowski Karol, Ropicki Michał, Kuncik Janek no i ten, co ich oskarżał Aleksander Wańko. Jak go wzięli, to się go pytali, czy był w bandzie ten i ten? – Był. Pytali się za koleją na każdego tego, co chcieli usłyszeć. – Tak, to był w bandzie. A tamten im wszystko odpowiadał jak chcieli, bo go zastraszyli. No i tak raz wyprosiłam, czy mnie wpuszczą do niego. A on był tam zamknięty pod schodami, tylko na taką zakrętkę drewnianą, tam nie było żadnego zamka. I poszłam do niego i mnie wpuścili. Byłam w ciąży w ostatnim miesiącu i mówię: Aleksander, słuchaj, no to gdzie mój Michał był w bandzie?!? – Ja wiem, że nie był, ale ja muszę tak mówić, bo inaczej mnie zabiją. Takie słowa od niego usłyszałam i nie mogę się wyprzeć. On wtedy miał tylko siedemnaście lat…
Było tak, że brali i puszczali do domu. Potem, jednego razu, poszłam tam do siebie, skąd pochodziłam, do rodziców, i z mamą okopywałyśmy ziemniaki. A ich już zatrzymali w placówce. A tak po za wsią, tu od zachodu, taka ścieżka była do Tylicza, idą te chłopy, prowadzą ich. No i ja szybko poleciałam do Kuncika, do porucznika, że będę jakoś ratować. Weszłam do domu, a on mówi tak: – A co się pani tak sukienka podnosi? A ja się rozpłakałam. On się pyta Kuncika, że kto jest? A Kuncik mu mówi, że mąż. Tamten porucznik napisał kartkę i mówi tak do młodszego brata, co tam był: Szymon, do góry biegnij, a z góry samo pójdzie. Żebyś ich złapał w Tyliczu. Bo jak ich nie złapiesz w Tyliczu, to przepadło. No i poszedł i złapał ich w Tyliczu, i go puścili do domu, mojego męża, Michała Brejana. No i co był w domu? Trzy dni. A ja dałam wtedy dziesięć tysięcy… i tysiące poszły, i chłop poszedł do więzienia.
To było chyba tak, że w czwartek, nie mogę sobie przypomnieć, ja te pieniądze już dałam, nawet nie pamiętam, komu je dałam. No i potem przyszedł do domu, bo go puścili, to był dwa-trzy dni w domu i w sobotę w nocy, o godzinie drugiej, dostałam bóli, poród się zaczął, to trwał tak, że z piątku na sobotę całą noc i cały dzień trwały bóle. Dopiero o szóstej rano urodziła nam się córka. I położył się mąż, że trochę odpocznie, bo nie spaliśmy. No, ale przychodzi dwóch żołnierzy do domu i mówią: Niech pan się zabiera z nami. A Michał mówi tak: A mam się pożegnać? – Nie. I tak go zrobił, że nawet się nie pożegnał. Jak go zabrali tak na nowy rok, to w ósmym roku widzieliśmy się… Zabrali go, dołączył do reszty i powieźli ich z Krynicy do Krosna. To były zielone świątki chyba katolickie – powiązali ich po dwóch i tak trzymali koło torów, a ludzie szli i tak nich „banderowcali”, wyzywali ich i co chcieli, to robili.
Potem ich pewnie rozdzielili, bo Michała dali, to był w wodzie prawie do pasa, a ściana była pochyła, to się nie mógł oprzeć i tak stał dwadzieścia cztery godziny w tej wodzie. Potem wzięli ich do Rzeszowa, znaczy się wzięli do Rzeszowa, a tych, nie wiem, chyba już od razu do Jaworzna, bo oni ich potem już rozdzielali, żeby nie mieli kontaktu między sobą. W Rzeszowie siedział miesiąc czasu. Potem jak wzięli, to bosego do Jaworzna, no i tam już zamknęli i brali, jak to mówią, „do spowiedzi”. Tam tak wcześniej nie brali ich do tłumaczenia jak tu [aż tak się nie znęcali – przyp. red.].
S.K.: Wiem, że to ciężkie pytanie, ze względu na to, że więźniowie mieli zakazane opowiadać o tym, co ich tam spotkało, ale może coś słyszeliście od męża o tym, jak wyglądał ten obóz?
P.B.: W Jaworznie chodzili do pracy, coś murowali, takie zajęcia im dawali. Bić to bili deskami, tym rogiem, jaka była deska, to po podeszwach tak bili. Jedzenie to była jakaś taka kromka chleba na dwa palce na cały dzień. To ludzie rzucali się jak wysypywali łupiny, czy burak był jakiś, to szukali w śmieciach i brali i jedli, bo taki był głód… No to jak jeden mówi, że z burakiem stał cały czas na apelu i trzymał w buzi, nie można mu było wypuścić.
Potem przyszedł brat mojego męża z Anglii, bo był tam w armii Andersa. No i poszli moja mama i mama Ropickiego, już tu z zachodu, do Jaworzna ich odwiedzić, ale nic się nie dowidzieli. Potem pojechał ten brat Karol, z Anglii, i stał, jak szli z roboty, i poznał Karola ktoś krzyczy: Brejan! I Karol myślał, że to Michał. A to nie był Michał, tylko taki co służył u Fryckiego Fedora, i poznał Karola po tylu latach. No i tylko tyle się dowiedział, że są w Jaworznie i że będzie mógł wysyłać dwukilogramową paczkę […]. Te paczki to niejednego ratowały, a jeszcze to, że nie palił, bo Ci, którzy palili, to ostatni chleb dawali za papierosa i biedni poszli do piasku, bo nie było się czym pożywić.
Mąż nie chciał nic mówić. Oni mieli zakazane. Nigdy nie podejmował tematu, chociaż chciałam coś wiedzieć. Brali na przesłuchania. Byłeś w bandzie? – Nie. No to dawaj – deską po podeszwach, po gołych nogach. Przyprowadzili tego Aleksandra – świadka. Był w bandzie? – Był. To było bezpodstawne oskarżenie, bo gdzie by który z nich jakąś bandę widział… A na tamtym wszystko wymusili, zastraszony był, to oskarżał każdego.
I żadnej rekompensaty za to nie było… A mąż już nie żyje.
Paraskiewa Brejan – urodzona w 1924 roku na zachodniej Łemkowynie we wsi Izby. W 1940 r. razem z rodziną poszła na Ukrainę Radziecką, skąd udało się jej wrócić w 1942 r. Jesienią 1947 r. jej mąż został aresztowany prze polską bezpiekę , następnie zamknięty i męczony w obozie w Jaworznie. Dziś mieszka w okolicach Legnicy. Jej mąż, Michał Brejan, po zwolnieniu z obozu miał zakazane opowiadać o tym, co go spotkało. Zmarł na obczyźnie w 1990 r.